niedziela, 25 marca 2018

Manu na zjeździe COAPE


W poprzedni weekend odbył się trzeci zjazd mojego kursu dyplomowego COAPE. Tym razem nie mogłam zostawić Manusia z jego Panem. Byłam ogromnie ciekawa jak da sobie radę w podróży, w hotelu, no i przede wszystkim na wykładach. Manu stanął na wysokości zadania, ale od początku.


Zajęcia odbywają się w Hotelu Kuźnia Napoleońska w Paprotnej pod Warszawą. Ruszyliśmy o 11. Manu przez pierwsze 15-20 minut jazdy jest zawsze niespokojny i podniecony, gdyż zazwyczaj tyle zajmuje nam dojechanie do różnego rodzaju parków. Jeżeli nie zatrzymujemy się do tego czasu, to zazwyczaj oznacza dłuższą podróż, więc spokojnie kładzie się na tylnej kanapie i czeka na rozwój wypadków.


Podróż była trudna. Wprawdzie zajechałam na miejsce w 3 i pół godziny, ale całą drogę lało, padał śnieg z deszczem, a na koniec zmroziło mi wycieraczki, wypaskudziło szyby i lusterka.


Manu zazwyczaj podróżuje na tylnej kanapie. Przepiełam go jednak po zjechaniu z A1 w Pyrzowicach i aż za Częstochowę jechał z przodu. Później znów położył się na tylnej kanapie przypięty psimi pasami bezpieczeństwa.


Jaka była radość, gdy wysiedliśmy w końcu z auta. Najpierw spacer dookoła hotelu. Okazało się, że nie bardzo jest gdzie. Paprotnia to wieś, gdzie nie tylko każdy ma ujadającego psa na podwórku, ale nie wszyscy też zamykają bramy do swoich posesji. Do tego temperatura była skrajnie niższa niż u nas. Wróciliśmy więc do hotelu by się zameldować i odpocząć w pokoju hotelowym.


Po pozostawieniu bagaży wybraliśmy się na obiad w restauracji hotelowej. Tam spotkaliśmy moją tutorkę Beatę. Po posiłku poszliśmy na salę wykładową pomóc w przygotowaniach. Pomyślałam, że dobrze by sala kojarzyła się Manusiowi pozytywnie i by miał okazję trochę się z nią oswoić i obwąchać dzień wcześniej. Gdy my rozkładaliśmy materiały kursowe Manu biegał między stolikami, wszystkich witał, z każdym się bawił, wskoczył nawet Piotrowi na ręce! To był dobry pomysł i super trening po czasie spędzonym w aucie.


Później spacer, chwilka w pokoju i spotkanie w restauracji hotelowej :). Po raz kolejny Manu był super grzeczny. Od czasu do czasu kogoś obwąchał, głównie jednak leżał koło naszego stolika. Aż nadeszła pora snu.


Przebywanie w pokoju Mankowi nie przypadło do gustu (nikt nie jest idealny). Od pierwszych chwil był niespokojny. Trochę pomogło rozstawienie budki podróżnej PetHome. Niestety oprócz nowych zapachów, było też masę nowych dźwięków. Zakwaterowano nas w spokojniejszym „skrzydle”, mimo to słychać było trzaskanie drzwiami, spuszczaną wodę, przechodzących pod drzwiami gości, suszarki do włosów. W ciągu dnia nie stanowiło to dużego problemu, tym bardziej, że nie planowaliśmy spędzać zbyt dużo czasu w pokoju. Niestety pierwsza noc była totalnie zarwana.


Każdy hałas wybudzał Manusia, a przy okazji mnie. W związku z tragicznymi, cały czas pogarszającymi się warunkami na drodze, wielu ludzi dotarło dopiero w nocy (jedna z uczestniczek jechała z Cieszyna aż 9 godzin).


Do 4 rano co chwilę gdzieś ktoś hałasował, a Piesek Manu wstawał, czasem podchodził do drzwi, czasem szturchał mnie nosem, a czasem tylko zmieniał pozycję. W końcu wzięłam go koło siebie, położył się na plecach, mocno wtulił, a ja przytrzymałam go ramieniem i tak zasnął – na dwie i pół godziny.


Po takiej nocy byłam naprawdę zaniepokojona jak przebiegną wykłady. Zaraz po spacerze i śniadaniu poszłam na salę wykładową by zająć miejsce w pierwszej ławce w bocznym rzędzie. Na poprzednich zjazdach zaobserwowałam, że ludzie z psami siadają z tyłu. Ja postanowiłam zatem nie tylko ze względu na bycie kujonem i słaby wzrok usiąść z przodu. Rozłożyłam budkę i czekałam jak to będzie.


Okazało się, że oprócz Manu tego dnia na sali była tylko jeszcze starsza sunia Yorka, która przez większość czasu tuliła się do swojej Pani. Manu mógł swobodnie poruszać się po całym pomieszczeniu. Obawiałam się jednak, że będzie mu się nudziło, że będzie piszczał, zaczepiał, męczybólił. Nie potrzebnie. Manu okazał się idealnym psem wykładowym. Na początku każdej części obchodził salę by zobaczyć czy wszyscy zajęli miejsce, nie zaczepiał nikogo, nikomu się nie naprzykrzał. Potem wracał koło mnie, albo pod mój stolik, albo do budki i leżał. Zmieniał od czasu do czasu pozycję i tyle. Ani pipska jednego nie wydał z siebie. Normalnie przecierałam oczy ze zdumienia.


Gdy ogłaszano przerwę brałam zabawkę i szaleńczo się bawiliśmy! Przeciąganie, aporty, czochranie. Manu biegał, skakał, łapsał. Jęzor wywalony. Gdy przerwa się kończyła mówiłam komendę „dość, dość, dość” i siadałam do ławki, a Manu? Obchodził salę, sprawdzał wszystko i kładł się znowu, stając się niewidzialny.


Gdy wróciliśmy do pokoju hotelowego Manu padł. Wykłady trwały od 9 – 17:30. Mimo zmęczenia, nadal zrywał się na co głośniejsze dźwięki. Martwiłam się, że zarwiemy kolejną noc. Nie chodziło tylko o niego, ale tym razem i o mnie – kolejne wykłady a potem podróż do domu nie wiadomo w jakich warunkach. O 20 zeszliśmy do restauracji by jeszcze pogadać z tutorami i uczestnikami kursu oraz coś zjeść. Manu leżusiał grzecznie i robił wspaniałe wrażenie na wszystkich. O 21:30 ostatni spacer i spać.


Zaraz po wejściu do pokoju Manu wszedł do budki, obłożyłam ją ręcznikami by dodatkowo wyciszyć i jak za dotknięciem magicznej różdżki zasnął i spał do rana. Mój dzielny psynek.


Czekał go jeszcze jeden trudny dzień, tym bardziej, że drugiego dnia zawsze na sali jest więcej psów. Już w drzwiach przywitało nas ujadanie dwóch psiaków. Zajęliśmy nasze poprzednie miejsce. Tym razem jednak spięłam dwie smycze razem tworząc 5 metrową linkę i przypięłam Manusia. Nie chciałam by przeszkadzał wyraźnie przestraszonej dwójce kolegów. Pieski te były z tyłu w swoim kenelu, ale gdy tylko ktoś przechodził obok zaczynały szczekać. Na początku Manu podnosił się i bufał (on nie szczeka jeśli nie ma najwyższej konieczności, tylko robi „buff, buff”).  Gdy tylko się uspokajał nagradzałam go, po kilku razach już nie reagował, tylko podnosił łebek i patrzył na mnie mówiąc „a ja jestem cicho – daj jeść”.


Dzień minął podobnie do poprzedniego. W pewnym momencie musiałam go odpiąć, gdyż poszłam na środek referować nasze zadanie domowe. Było to 6 metrów od stolika, czyli za daleko dla pieska. Położył się przy moich nogach na środku sali i miał w pompie wszystko inne. Gdy Piotr chciał mu zrobić zdjęcie, wstał, przywitał go i potem stał przede mną i słuchał co mówię. Gdy skończyłam wrócił do stolika.


Pierwszego dnia otworzyłam w budce mu większe wejście, tak budka stała w domu i Manu chętnie z niej korzystał. Na wykładach wolał jednak leżeć na ziemi. Po nocy spędzonej całej w budce postanowiłam zamienić i otworzyć mniejsze wejście i to był strzał w dziesiątkę. Przez połowę czasu Manu spał w budce :). Mogłam w 100% skupić się na wykładach.


W drodze powrotnej do domu piesek odsypiał cały trudny weekend. Dałam mu do tyłu moją kurtkę puchową, w którą się wtulił i ani na moment nie próbował na sobie zwrócić uwagi. Dojechaliśmy do domu w 3 godziny i po radosnym przywitaniu Manusiowego Pana znów spokojny i głęboki sen.


Manu zachowywał się wzorowo! Gdybym nawet chciała się do czegoś przyczepić to bym nie mogła. Mimo ogromnej ilości zapachów, hałasów i rzucenia na głęboką wodę udowodnił, że jest dobrze wychowanym i zrównoważonym psem. Na wszystkich zrobił pozytywne wrażenie swoim przyjaznym usposobieniem i sztuczkami, które chętnie prezentował. Był grzeczny, a mnie rozpierała duma, że mając psa ze schroniska można tyle z nim osiągnąć.


Nie zmienia to faktu, że te trzy dni były dla niego ogromnym wyzwaniem i mocno go zmęczyły. Mimo całego swojego spokoju, ja wiem, że nie było to dla niego łatwe. Tym bardziej jestem z niego dumna i mam nadzieję, że podczas czwartego zjazdu będę go mogła zostawić spokojnie w domu. To co jest mega atrakcją dla mnie, nie koniecznie jest takie dla niego, mimo że wiernie mi towarzyszy. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej :).



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz