niedziela, 26 listopada 2017

Fotoksiązka Saal Digital

Niedawno pisałam dla Was recenzję fotoobrazu Saal Digital. Byłam zachwycona jakością wydruku i na końcu mojej recenzji zdradziłam, że marzy mi się fotoksiążka tej firmy. Czasem warto marzyć głośno, bo niedługo po ukazaniu się recenzji otrzymaliśmy propozycję przetestowania upragnionej fotoksiążki!

Oto i ona! Czyż nie jest boska? Ale po kolei.


Euforia po otrzymaniu wiadomości od Saal Polska na moment przygasła, gdy uświadomiłam sobie, że muszę wybrać zdjęcia – tylko kilka najlepszych i to w dodatku takie, które będą ze sobą współgrać! Przy milionie zdjęć było to zadanie niemal niemożliwe.


Pierwsza rzecz to to czy brać zdjęcia tylko z nowego aparatu czy ze starego również. W końcu te stare odbiegają jakością. Postanowiłam jednak, dodać zdjęcia zimowe mimo, iż były robione jeszcze za czasów mojego przedpotopowego Nikona d50. Motyw przewodni to pory roku i kolory. Zaczynamy od bieli śniegu przez zielenie, błękity, czerwień, aż po pomarańcze jesieni. Pierwotnie wybrałam 36 zdjęć, ale do końcowego projektu weszło mniej.


Aby zaprojektować fotoksiążkę należy tak jak w przypadku fotoobrazu ściągnąć program ze strony Saal Digital Polska. Po włączeniu wybieramy produkt i format.  Ja wybrałam 21x28 cm. Następnie wybieramy rodzaj stron matowy/błyszczący, rodzaj okładki, ilość stron, a nawet takie szczegóły czy chcemy usunąć minikod kreskowy. 


Strony można później dodawać lub odejmować, a cena przelicza się na bieżąco. Gdy poustalamy wszystkie parametry przechodzimy do projektowania.


Można skorzystać z gotowego szimela lub projektować od podstaw. Zdjęcia możemy przesuwać dowolnie, przekręcać, nakładać na siebie, łączyć. Wszystko według uznania. Ponieważ strony w tej fotoksiążce rozkładają się zupełnie na płasko postanowiłam wrzucać po jednym zdjęciu na dwie strony. Tylko na 4 rozkładówkach połączyłam po 3 zdjęcia.


Największy problem miałam jednak ze zdjęciem na okładkę. Choć mogłabym ją wypełnić kolorem i wrzucić jakieś zdjęcie w ramce, dodać napis, bardzo spodobał mi się pomysł by było to jedno zdjęcie na przedzie i z tyłu. Pech chciał, że większość zdjęć robiłam Manusiowi z lewej strony kadru lub centralnie, a zdjęć gdzie pieseł był po prawej było zaledwie kilka (choć program daje opcję lustrzanego odbicia, nie chciałam z niej korzystać). Myślę, że dokonałam właściwego wyboru.


Projekt skończony, teraz tylko dokonanie formalności wysyłkowo-adresowych i zamówienie. Ostatnio pisałam, że program daje możliwość płacenia jedynie kartą kredytową, teraz poszerzono opcje również o PayPal.


Książka tak jak i obraz przyszły już po 3 dniach od zamówienia, a trzeba pamiętać, że druk i wysyłka odbywa się w Niemczech. Paczka dobrze zabezpieczona. Serce biło mi mocno. Jak to wyszło? Czy nie zmarnowałam szansy na wymarzoną fotoksiążkę? No i jest! Jest cudna!


Książka przeszła moje oczekiwania. Jakość jest rewelacyjna. Nie tylko wydruku, ale przede wszystkim papieru. Wszystkie fotoksiążki, które dotychczas oglądałam miały zwykły papier kredowy. Tu zdjęcia wydrukowane są na twardym, grubym papierze.


Choć zabrzmi to nieskromnie to muszę przyznać, że zakochałam się w swoich zdjęciach na nowo. W dużym formacie, na dobrym papierze robią naprawdę świetne wrażenie. Kolorystyka doskonale oddana.


Strony rzeczywiście rozkładają się zupełnie na płasko. Nie przeszkadza zatem, że w miejscu zgięcia jest oko psa, lub inny ważny szczegół. Mało który prezent mnie tak ucieszył jak ten! Jestem mega dumna z tej fotoksiążki.


Czy są jakieś minusy? Trzeba przyznać, że książka nie należy do najtańszych. Ja miałam okazję przetestować fotoksiążkę dzięki uprzejmości firmy Saal Digital Polska. Podejrzewam, że gdybym zamawiała ją sama to nie poszalałabym tak z ilością stron lub wybrałabym mniejszy format. Teraz jednak mając ją w ręku wiem, że byłby to błąd, bo jakość jaką otrzymujemy jest warta każdej zapłaconej złotówki, szczególnie w porównaniu z produktami konkurencji.


Polecam Wam gorąco fotoksiążki Saal Digital. Jest to cudowna pamiątka na lata i idealny sposób na zachowanie wspomnień.



niedziela, 12 listopada 2017

Manusiowa budka

Ostatnio wrzucając zdjęcia kalendarza Belcando najwięcej komentarzy zebrała Manusiowa budka. Postanowiłam zatem napisać kilka słów na jej temat.


Psie legowisko powinno być dla naszego pupila komfortowe oraz zapewniać poczucie bezpieczeństwa umożliwiające dobry wypoczynek. Powinno też być zlokalizowane w spokojnym miejscu, a jednocześnie tak by pies mógł obserwować swoje otoczenie. Manu w ciągu dnia rzadko korzysta z legowiska ponieważ lubi być blisko nas. Wybiera zatem zawsze kanapę i moje kolana.


Wcale nie jestem za duży na Twoje kolanka.

Po wielu obserwacjach i próbach zauważyliśmy, że najchętniej w nocy oraz gdy wychodzimy z domu kładzie się w przedpokoju. Tam więc postawiliśmy jego pierwsze łóżeczko. Mamy jednak bardzo wąski korytarz z 6 otworami drzwiowymi, trudno było zatem tak postawić legowisko by było wygodnie i nam i psu. Wiedzieliśmy, że robiąc remont będziemy musieli zmierzyć się z tym „problemem”. Na remont czekaliśmy aż będziemy mieli pewność, że nasz schroniskowiec jest już całkowicie nauczony grzecznego mieszkania w domu. Potem już tylko projekt, spotkanie ze stolarzem i czekanie na urlop, no i do dzieła, Manu otrzymał swój mini pokoik.


Budka, kennel, kojec, klatka, jak zwał tak zwał. Klatka kennelowa mimo iż jest coraz bardziej popularnym rodzajem legowiska, nadal budzi wiele kontrowersji. Zacznę więc od tego dlaczego postanowiliśmy takie właśnie spanie zafundować naszemu psu.

Większość psów lubi małe norki, w których czują się bezpiecznie. To właśnie ta obserwacja została wykorzystana do popularyzacji klatek. Niektórzy wprowadzają je już u szczeniąt. Piesek uczy się, gdzie może odpocząć, gdzie nikt mu nigdy nie przeszkadza, a wszystko co dzieje się w jego klateczce jest przyjemne i relaksujące. Niektórzy kupują klatkę i stopniowo trenują z nią z psem, gdy ten wykazuje oznaki lęku separacyjnego. Inni chcą by pies, z którym często podróżują np. na zawody, wystawy, przyzwyczajony był do maleńkiego kawałeczka bezpiecznego domu zabieranego ze sobą.
Najważniejsze jest to by trening klatkowy wprowadzać stopniowo, na zasadzie pozytywnych wzmocnień, dzięki czemu pies nie kojarzy jej z niczym złym i nie czuje przymusu przebywania w budce, czy stresu z powodu zamknięcia. To ludzie mają skojarzenia ze schroniskiem, więzieniem, bo to dla nas pręty oznaczają klatkę. Dla psa pręty są czymś obojętnym, a to konkretne miejsce staje się ukochaną norką, w której sen przychodzi sam.


Manu bardzo często kładł się w ciasnych zakątkach np. pod stolikiem do kawy, albo stołem w jadalni. W jadalni urządziłam mu swego czasu nawet prowizoryczną budkę by wypróbować czy warto inwestować kasę w zabudowę zaprojektowaną „pod psa”. Chętnie mościł się w tej swojej przestrzeni i tam zanosił różne smakołyki i gryzaki.



Faza projektowania była bardzo przyjemna. Tu przydała się aplikacja pinterest. Wpisywałam „ dog’s kennel” i przeglądałam setki zdjęć z super projektami. Niektórzy przerabiali stare meble, inni wykorzystywali klatki druciane, jeszcze inni projektowali od zera.


Nieoceniona jest też pomoc prawdziwego fachowca. Ja mam to szczęście, że moi rodzice od lat znają Pana Andrzeja, który jest stolarzem z prawdziwego zdarzenia. Nie tylko zna się na swoim fachu i nie boi się wyzwań, ale też potrafi doradzić i jest super dokładny. Jako laik nie pomyślałam o kilku rzeczach, które okazały się teraz kluczowe. Pan Andrzej w mig zrozumiał nasze pomysły i choć nigdy nie robił mebli pod psa, chętnie podjął się wyzwania.

Przedpokój zabudowany jest z obu stron. Z jednej strony szafy, z drugiej regały. Klatka musiała mieć bardzo solidną konstrukcję, gdyż na niej oparta jest dalsza część szafy. Musi więc wytrzymać ciężar postawionego na niej mebla oraz całej jego zawartość. Pan Andrzej zasugerował zatem użycie drewna. Uwielbiam strukturę drewna przebijającą przez białą farbę. Choć klatka jest w tym samym kolorze co reszta szafy, nadaje jej pewnej lekkości i jest mocnym punktem całej zabudowy. (Przy okazji muszę napisać, ze reszta mebli nie pokazanych tu na zdjęciach wyszła równie imponująco, jest wykonana z niespotykaną precyzją i najwyższą jakością! Barwo Pan Andrzej!).


Ponieważ Manu nie ma lęku separacyjnego, wiedzieliśmy, że budka będzie cały czas otwarta. Zaprojektowana została zatem w taki sposób, by otwarte drzwiczki licowały się z resztą szafy. Nie zrezygnowaliśmy jednak z opcji zamykania, gdyż przydaje się ona np. do treningu pozostawania w klatce, transporterze, na wypadek gdybyśmy kiedyś chcieli podróżować samolotem. Drzwiczki przytrzymywane są przez rzepy montażowe. Podłogą klatki są panele, tak jak i w reszcie przedpokoju. Z tyłu klatka wyłożona jest plecówką.

Kocyki Ikea, poduszka Pepco

A ile czasu zajęło przyzwyczajenie Manu do nowego legowiska. NIC! Klatka nie była jeszcze skończona i nie miała kocyka, a Manu już tam wchodził i się mościł przez nikogo nie zachęcany. Gdy tylko drzwiczki znalazły się na miejscu, a ja włożyłam tam legowisko, wiedział, że to jego pokoik.

Klatka to takie „kucanki zamawianki”. Gdy tam przebywa nikt mu nie przeszkadza. Nie ma żadnych czynności pielęgnacyjnych, żadnego rozkazywania. W klatce są tylko sporadyczne głaski i to tylko, gdy piesek naprawdę ich chce. Jest to miejsce kojarzone ze snem i dziamaniem gryzaków, lub lizaniem konga.

Zamawiam!

Długo myślałam o tym jakie łóżeczko wstawić do Manusiowego pokoika. Najpierw było tam jego pierwsze lego. Okazało się jednak, że ograniczone przez pręty jest trochę niewygodne. Przez dłuższy czas budka wyściełana była zatem legowiskiem turystycznym. Było one jednak za duże i dość cienkie. Szukałam oczywiście alternatywy, ale ta znalazła mnie sama.

Stare lego i klatka bez drzwiczek

Niedawno wygraliśmy konkurs e-doggy zorganizowany z okazji dnia kundelka. Z szerokiej gamy produktów tej firmy wybraliśmy legowisko poduszkę w kolorze szarym o wymiarach 75x60 cm i 15 cm wysokości.


Legowisko przyszło bardzo szybko. Jest zrobione z pianki termoplastycznej, czyli dopasowującej się pod wpływem ciepła i nacisku. Dzięki temu poducha jest bardzo wygodna, ale nie nadmiernie miękka. Jest to ważne, gdyż zbyt miękkie materace mogą zaburzać krążenie.


Legowisko ma zdejmowany pokrowiec zrobiony z szarej ekoskóry. To była moja jedyna wątpliwość. Ekoskóra jest wytrzymała i bardzo łatwa w utrzymaniu czystości. Jednocześnie jest jednak mało przytulna. Manu na początku próbował ją podgryzać, gdyż nie spotkał się jeszcze z takim łóżeczkiem. Wystarczyło jednak owinąć legowisko kocykiem i stało się ulubionym łóżkiem ever!


Łóżeczko idealnie pasuje do Manusiowego kojca. Budka jest na tyle wysoka, że mogłam sobie pozwolić na taki wysoki materac. Teraz wiem, że mój psynek ma taki pokoik na jaki zasługuje i co najważniejsze bardzo go lubi.


Zachęcam do zgłębiania zagadnienia kenneli, zwłaszcza jeśli Wasze pieski cierpią z powodu lęku separacyjnego lub mają problem ze zrelaksowaniem się. Klatka naprawdę nie jest w tym wypadku torturą, a ukochaną norką, dającą naszym psiakom poczucie bezpieczeństwa i schronienie. W Internecie znajdziecie wiele inspiracji. Mam nadzieję, że nasza budka będzie jedną z nich.


PS. Firma e-doggy robi nie tylko doskonałe legowiska w różnych kształtach i kolorach. Pomagają również schroniskom w całej Polsce regularnie organizując głosowania na swojej stronie i wysyłając swoje produkty do azyli. Sprawdźcie sami na ich facebooku lub stronie internetowej.


niedziela, 5 listopada 2017

"Smutna" sztuczka

Jak wiecie jedną z ulubionych naszych aktywności jest nauka sztuczek i wykorzystywanie ich potem w sesjach fotograficznych, a trudno o bardziej słodziachną i fotogeniczną sztuczkę, jak „smutny”. Dziś opowiem Wam jak nauczyłam Manu tej komendy. Napiszę też trochę więcej o pracy nad czasem trwania w pozycji. To ostatnie jest uniwersalne i przyda się przy różnych sztuczkach.


Po pierwsze do nauczenia sztuczki „smutny” nasz pies musi umieć leżeć (i pozostawać w leżeniu) oraz znać pracę z klikerem. Można też używać innego markera słownego typu „dobrze”, ale z doświadczenia wiem, że kliker jest najdokładniejszy.

W Internetach jest wiele filmików na temat tej sztuczki. Wszystkie, które miałam okazję widzieć podpowiadają, aby psa naprowadzić smaczkiem tak, by położył głowę. Może u Waszych psów to zadziała. Manu jednak reagował na dwa sposoby przedstawione poniżej (na tych filmikach używam komend i zachęcania słownego, aby zasymulować jego zachowanie sprzed roku):

1. „Hej! Co tam masz ciekawego?” Gdy tylko naprowadzałam Manu smaczkiem do podłogi ten zaczynał próbować dostać się do jedzenia w ręce. Pomagał sobie nawet łapkami. Trudno było zatem uznać, że mimo iż głowa jest na ziemi, wygląda to tak, jak bym chciała.



2. „Poczekam, aż dasz mi sama”. Gdy nie mógł dopaść smaczka, zamiast położyć łebek obok ręki, podnosił głowę, jak przy komendzie „zostaw” i czekał na dalsze instrukcje.


W związku z powyższym musiałam znaleźć inny sposób. Moją ulubioną metodą pracy jest metoda prób i błędów. Sugeruję psu początek, w tym wypadku pozycja leżeć. Następnie obserwuję co pies robi. Manu przyzwyczajony do tej metody próbuje różnych rzeczy, tak by w końcu zrobić coś co „kliknę”. Próbuje łapkami, głową, czasem całym ciałem w zależności od tego jaką dam mu podpowiedź. A ja spokojnie czekam. Gdy pies zbliży się choć trochę do tego czego oczekuję np. zniży głowę „klik!”.


Nauka komendy „smutny”, wymagała wytrwałości, gdyż pies podniecony na początku robił multum rzeczy, a dopiero gdy nic nie działało zrezygnowany kładł łebek i wtedy nagroda! Trwało to pierwszy raz 8 minut. Po kliknięciu zaczął główkować „co ja zrobiłem?”. Łebek opuścił po 5 minutach, później po 3, później po 30 sekundach i nagle olśnienie „Chodzi o to bym robił tak!”. Potem poszło już jak z płatka. Pies kładł główkę i nagroda, przeżuł, główka pac i nagroda, żucie, pac, nagroda. Sztuczka zajarzona w pierwszej sesji.


Kolejny etap nauki to wprowadzenie komendy. Ja wymyśliłam „smutny”, bo tak mi się kojarzy Manuś w tej pozycji, może to być jednak „łebek”, „główka”, „dziobek”, „śpiący” , „bimbom” lub cokolwiek uznacie za odpowiednie. 

Nie każdy "smutny" jest smutny.

Komendę wprowadzam, gdy pies prezentuje już zachowanie sam i chętnie je powtarza. Gdy tylko „wymusza” kolejną nagródkę nazywam mu wykonywaną przez niego czynność. Powtarzam to kilkanaście razy. W kolejnej sesji próbuję wyprzedzić komendą wykonanie sztuczki przez psa. Jeśli się udaje odkładam kliker i tak już ćwiczę, aż zachowanie będzie dobrze utrwalone. Kliker to dobre narzędzie treningowe, ale przecież komendy wydajemy psu w różnych okolicznościach i nie zawsze mamy w ręku czym klikać, warto więc ograniczyć jego zastosowanie do pierwszej fazy nauki.


Ale na tym nie koniec!

Teraz wydłużamy czas trwania sztuczki. Jeżeli macie komendę zwalniającą znaną psu z innych sztuczek, to dobry moment by ją zastosować. W naszym przypadku jest to „ok.”. Gdy Manu kładzie łebek liczę sobie w głowie „1, 2” i mówię „ok”. Po tym sygnale nagradzam psa. Z czasem liczę do 3, 5, 8 itd. Czas należy dostosować do możliwości psa i trudność zwiększać stopniowo.

Uwaga! Nie nagradzamy przerwanych przez psa zachowań. Jeżeli sytuacja się powtarza, cofamy się o krok lub dwa i nagradzamy krótsze czasy, ale zawsze zakończone przez nas.

Jeżeli nie macie komendy zwalniającej to możecie, albo po prostu opóźniać nagradzanie, albo posłużyć się komendą „czekaj”/”zostań” lub pracować według zasady „nagroda dostępna/niedostępna”. To ostatnie polega na trzymaniu przed psem kilku smaczków na otwartej dłoni. Dopóki pies wykonuje daną komendę dłoń jest otwarta – nagroda dostępna i co jakiś czas wydajemy psu smaczka. Jeżeli pies przerwie wykonywanie ćwiczenia zamykamy dłoń. Czekamy aż zorientuje się co takiego zrobił, że nagroda przestała być dostępna. Jeśli po chwili pies powraca do zadania otwieramy dłoń i nagradzamy. Jeśli nie potrafi zorientować się co zrobił nie tak, przerywamy ćwiczenie i wydajemy powtórnie komendę wyjściową. Czas wydłużamy dokładnie jak przy markerze zwalniającym.

Długi czas pozostania w pozycji przydaje się podczas sesji
np. gdy trzeba złapać ostrość na oku psa leżącego w trawie.

Gdy pies opanuje już wszystkie poprzednie etapy nie zapominajmy by poćwiczyć z nim w różnych miejscach, na różnych podłożach i w różnych rozproszeniach. Możemy łączyć komendy np. łapka na łapkę i smutny, albo prosić by pies wykorzystywał ją nie tylko w pozycji leżącej np. na gałęzi, kolanie, kanapie. Od Was tylko zależy ile różnych wariacji na ten temat wymyślicie.

Łapka na łapkę i smutny.

Efekt końcowy.

Behind the scene ;).

Gdy jesteśmy już wyposażeni w tak dopieszczoną komendę możemy zacząć zabawę przed obiektywem! Powodzenia!

A po sesji czas odpocząć.


PS. Dzisiejszy post był pierwszym moim postem „instruktażowym”. Bardzo cenne są dla mnie Wasze opinie. Proszę napiszcie mi w komentarzach tu lub na fb czy podoba się Wam pomysł na cykl sztuczkowych postów, czy moje instrukcje są dla Was czytelne i pomocne, czy załączone filmiki i zdjęcia dobrze ilustrują to co opisuję. Jeżeli jakiś wątek Was zainteresował, albo był niejasny to też dajcie znać. Mogę je rozwinąć w kolejnych wpisach. Dzięki takim komentarzom będę mogła lepiej dostosować posty do Was, moich Czytelników.

niedziela, 22 października 2017

Fotoobraz Saal Digital

Kilka tygodni temu zaproponowano mi test fotoobrazu Saal Digital. Bardzo się ucieszyłam, gdyż produkty Saal Digital znam już od dłuższego czasu i wszyscy, którzy mieli z nimi styczność od razu zwracają uwagę na jakość. Dziś recenzja naszego fotoobrazu.

Zdjęcie

Najtrudniejszą częścią w projektowaniu fotoobrazu jest wybór zdjęcia. Jeśli ma się tak fotogenicznego psa i robi mu milion zdjęć wybranie tylko jednego graniczy niemal z cudem. Jest jednak fotografia, którą pokochałam od momentu, gdy zobaczyłam ją na małym ekraniku aparatu. Starałam się przeglądać i dyskutować z Manusiowym Panem o innych, ale cały czas wracałam do tej fotki. Ma ona bardzo wyraziste kolory, dlatego tym bardziej byłam ciekawa jak zostanie to odwzorowane na płótnie.


Projektowanie

Na stronie Saal Digital należy pobrać program do projektowania produktu. W programie wybieramy co chcemy zamówić. Do wyboru są fotozeszyty, fotoksiążki, obrazy, plakaty, kalendarze i inne. Przejrzałam wszystkie dostępne produkty i muszę przyznać, że Saal Digital wyróżnia się spośród innych firm z fotousługami. Fotoksiążki zawsze kojarzyły mi się z kiczowatymi albumikami znajomych z wakacji. Tu jednak na pewno nie znajdziemy kiczu. Papier wysokiej jakości, opcja matowego papieru, grubych stron, różnorodne okładki. Wszystko wygląda profesjonalnie i elegancko.


Jeżeli chodzi o fotoobrazy mamy do wyboru kilka powierzchni oraz wiele rozmiarów. Ja wybrałam płótno 40x60 cm.


W dalszej części pojawia się prosty edytor. Na jednym obrazie można dodać kilka zdjęć, zmienić tło, przekręcać je. Ja jednak wybrałam opcję wypełnienia całego obrazu jednym zdjęciem. Klikamy „dodaj do koszyka” i po wszystkim.


Obraz wysyłany jest do nas z Niemiec, a to wiąże się z jednym minusem. Zapłacić można jedynie przy pomocy karty kredytowej. Dla większości ludzi to żaden problem. Ja musiałam prosić Manusiowego Pana o pomoc, bo sama takowej nie posiadam.

Koszt przesyłki jest identyczny jak krajowy, a paczka trafiła do mnie już po 3 dniach od zamówienia.

Wrażenia


Zabrzmi to nieskromnie, ale dopiero widząc moje zdjęcie w tak dużym formacie, autentycznie się nim zachwyciłam! Kolory są bardzo dobrze odwzorowane, ostrość idealna, jakość pierwsza klasa. Nawet z bardzo bliskiej odległości nie widać pikseli. Jest to oczywiście zasługa zarówno dobrej jakości fotografii, jak i jakości oferowanej przez Saal Digital.


Obraz zawisł na wejściu do naszego mieszkania, tak by był pierwszą rzeczą, którą widzą wchodzący do nas goście. Jest naprawdę piękny!

Jestem bardzo zadowolona z zamówionego produktu i szczerze polecam go wszystkim. Warto pamiętać, że im większy format zamawianego zdjęcia, tym ważniejsza jest jego jakość wyjściowa.  Jeśli macie ukochane zdjęcie, które chcialibyście oglądać na swojej ścianie to z czystym sumieniem rekomenduję zamówienie fotoobrazu Saal Digital.




A ja już łamię sobie głowę, które zdjęcia wybrać do fotoksiążki, którą zapragnęłam mieć :).

niedziela, 15 października 2017

Nasz debiut

Zgodnie z zapowiedzią 14.10.2017 r. wystąpiliśmy podczas imprezy schroniska TOZ „Fauna” w Rudzie Śląskiej „Psi spacer – Ludzie i psiaki pokonują rudzkie szlaki”. Główną atrakcją wydarzenia był spacer z psem przez kochłowickie lasy. W rudzkim dogtrekkingu wzięło udział ponad 50 uczestników. Trasa miała około 12 km i trzeba było zarówno zaliczyć punkty kontrolne, jak i wykonać różnorodne zadania, aby otrzymać dodatkowe punkty. Bieg rozpoczął się o 14.


My na miejscu pojawiliśmy się około 15:45. Tym razem nie braliśmy udziały w biegu.  Po pierwsze czekało nas odpowiedzialne zadania, a po drugie po mojej kontuzji w wakacje nie doszłam jeszcze do pełnej formy. Nie zasililiśmy zatem ekipy biegaczy, ale przywieźliśmy dodatkową atrakcję niespodziankę – Ewkę z Łapeczkowo. Ewa postanowiła wesprzeć nas moralnie w naszym debiucie, no i jak to Ewka nie mogła przyjechać z pustymi rękami. Ale o tym za chwilę.

Super zabawa!

Obeszliśmy zatem dwa stawy dla rozgrzewki, Manu przywitał się z milionem psów i szalał z każdym kto tylko chciał szaleć. Obawiałam się jak uda mi się poskromić tę energię i chęć zaczepiania kolegów. Na szczęście zgodnie z przewidywaniami, gdy tylko wyciągnęłam torebkę ze smaczkami cały świat w około zniknął! Byłam tylko ja i małe granulki w saszetce. Wzięłam specjalnie Orijen 6 fish by „woniało” intensywnie.

Nowy kolega :)

Gdy skończyliśmy nasz krótki spacerek przeznaczony głównie na klachy (pogaduchy), ognisko paliło się już w najlepsze, a kiełbaski piekły, tak przepysznie, tradycyjnie. Coraz więcej psiaków docierało do mety i coraz więcej osób ulegało pokusie pieczonych w ogniu pyszności. Atmosfera była cudna, bardzo rodzinna. Nadeszła więc chwila na nasz pokaz.

Ciekawe co to będzie?

Pani Beata Drzymała – kierownik schroniska, zapowiedziała Manu jako Internetową gwiazdę :D. Głównym celem naszego występu było pokazanie, że pies schroniskowy w niczym nie jest gorszy od cudnych rasowców. Z kundelkiem też można pracować, też go uczyć i przede wszystkim wspaniale spędzać czas razem. Wybierając Manu w schronisku bardzo chciałam by był psem skupionym na człowieku. Nic więcej jednak o nim nie wiedziałam. Nie wiedziałam co przeszedł, gdzie mieszkał, jaką miał socjalizację, kim byli jego rodzice. Nie wiedziałam jaką mieszanką ras jest i co tak naprawdę z niego wyrośnie. Okazało się, że wystarczyła odrobina pracy, kawalątek troski i całe serce miłości, a udało się nam osiągnąć całkiem sporo. Kawałek tego postanowiłam pokazać, jednocześnie przekonując, że warto pracować z każdym psem.

W spacerze uczestniczyli też podopieczni schroniska.

Manu jest moim pierwszym psem w dorosły życiu, a zatem pierwszym, którego czegokolwiek uczyłam. Był to więc nasz absolutny debiut. Mnie jako trenera i Manu jako psa sztuczkowego. Wyglądało to tak:


Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii i mam nadzieję, że podzielicie się nimi w komentarzach tu lub na fanpage’u.

Wypatrujemy Waszych opinii.

A co ja myślę o naszym pokazie? Jestem bardzo dumna z Manu. Nigdy wcześniej nie pracował w takim rozproszeniu. Chodziliśmy wprawdzie do parku poćwiczyć. Nigdy jednak nie było wokół nas tyle psów, ludzi, nowych zapachów, dźwięków, pieczonej kiełbasy i oczu wpatrzonych w nas. Skupiał się bardzo ładnie, dobrze wykonywał swoje zadanie. Ogólnie rzecz biorąc jestem zadowolona. Uważam nasz debiut za udany. Jeden Pan zapytał nawet, czy szkolę psy zawodowo, więc chyba było dobrze :).

Zdjęcie pt. "Dumna mama"

Po naszym występie było przyznanie nagród dla uczestników dogtrekkingu. Oprócz trzech głównych miejsc, przyznawano nagrody, za wykonane zadania i zaliczone punkty kontrolne. Wszystkim serdecznie gratulujemy (nagrodzonych możecie zobaczyć na naszym fb w folderze Psi Spacer).

Gratulujemy!

Przyznano też nagrodę specjalną dla najstarszego uczestnika biegu. Nagrodą był zestaw Imprints of Love od Łapeczkowo, czyli zestaw do wykonania pamiątkowego odcisku łapki :). Nasz senior zachowywał się jak niezmordowany szczeniorek, a jego Pani ucieszyła się z tajemniczego pudełka.


11 lat ma ten Pan.

Ewka, niesamowicie skromna babka, cichutko tłumaczyła w czym rzecz. Przejęłam więc mikrofon i pochwaliłam się za nią, jak cudowną rzecz wymyśliła i jak wspaniale ją realizuje! Do tego jest też przekochaną Manusiową ciocią, która mocno trzymała za nas kciuki, wytrzymywała żywiołowość Manu na smyczy, gdy ja robiłam zdjęcia i dała nam duuuuuuużo pozytywnej energii :). Dostaliśmy też piękny prezent – pin „psyjaźń”.



I teraz jak na Oscarach: Dziękuję Ewce, że towarzyszyła nam w tym wyjątkowym dniu. Dziękuję pracownikom „Fauny” za zaproszenie. Dziękuję moim kochanym Cioteczkom Ani, Agnieszce i Monice za powtarzanie, że jesteśmy super. Dziękuję Manusiowemu Panu za wsparcie i pomoc. No i dziękuję Emmanuelowi za to, że jest idealny <3.