poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Wymarzone wakacje na Roztoczu


Niedawno pisałam o warsztatach ABT organizowanych przez COAPE Polska. Warsztaty te odbywały się w Zwierzyńcu na Roztoczu. Nie będę Wam pisać o historii oraz geografii, choć warto ją poznać. Skupię się na tym co w naszym przypadku było najistotniejsze – czy Roztocze jest dobrym miejsce na wakacje z psem?


Nocowaliśmy w kampingu w Ośrodku Wypoczynkowym „Echo” w Zwierzyńcu. Dobowa opłata za psa to 5 zł. Właścicielka ośrodka, która nas powitała w recepcji od razu wygłaskała Manu, chciała wiedzieć jak się nazywa i ile ma lat. Zarówno ona jak i jej mąż okazali się być bardzo uprzejmymi i gościnnymi ludźmi, co nie jest wcale oczywiste. Od pierwszych chwil poczuliśmy się mile widziani. Manu mógł spacerować po całym ośrodku bez smyczy. Ponieważ ManMan jest dobrze wychowanym pieskiem nie uprzykrzał nikomu życia szczekaniem, zaczepianiem itp. a gdy tracił mi się z oczu wystarczyło, że zaklaskałam i przybiegał z powrotem (nie umiem gwizdać, stad Manu przychodzi na klaskanie).


Część kampingów w Ośrodku „Echo” jest odnowionych, część czeka jeszcze na renowację. My mieszkaliśmy w starszym kampingu, ale od razu muszę zaznaczyć, że mimo pewnych braków w wyglądzie, domek był bardzo czysty, łazienka funkcjonalna, a dodatkowo mieliśmy czajnik elektryczny i lodówkę. Ośrodek ma sporą przestrzeń po środku, miejsce na przyczepy kampingowe i namioty, plac zabaw, boisko, kuchnię z telewizorem i nowoczesną łaźnię. Wjazd do ośrodka jest przez parking Biedronki, po drugiej stronie roztacza się zaś Roztoczański Park Narodowy.


Miłym zaskoczeniem w tego typu ośrodkach była cisza. Do godziny 9 rano ja i Manu byliśmy chyba jedynymi obudzonymi istotami. Po 22 zaś panowała cisza nocna. Nawet zabawa dzieci nie wydawała się głośna dzięki dużej przestrzeni. Mogliśmy się bawić, odpoczywać, czytać książki, a wszystko bez zakłóceń.

Haps

To co dla nas było niezwykłą i największą zaletą Roztocza, czego niestety nie mogę Wam zapewnić jeśli tam pojedziecie, to towarzystwo. Andrzej i Olimpia Kłosińscy przyjechali do ośrodka w tym samym terminie co my, a że Andrzej wychował się na Roztoczu mieliśmy ogromną przyjemność poznawać je pod jego opieką jako przewodnika. Manu również nie mógł być szczęśliwszy mają do dyspozycji dwóch niezawodnych kumpli – Whisky i Haps. 


Whisky to niezrównany kompan do zapasów, choć na szlaku trzyma się blisko ludzi i nie szarżuje zbytnio. Haps natomiast to mistrz eksploracji, który wciągał Manutka w Roztoczańską przygodę. Już na drugi dzień, gdy mówiłam po wyjściu z kampingu „Manu, Whisky i Haps” ten pędził ile sił w stronę domku swoich kolegów.

Trzej muszkieterowie

Manu

Whisky

Haps

Zaskoczeniem okazała się również pogoda. Roztocze to najbardziej nasłoneczniony region w Polsce, a jednak trafiliśmy na porę deszczową. Na szczęście oberwania chmury trwały krótko, po czym następował czas 2-3 godzin suchych, a ostatni dzień był w 100% pogodny.


Co zatem możemy polecić:

Roztoczański Park Narodowy – do parku można wejść z psem, po za miejscami ścisłego rezerwatu. Pies powinien być zapięty na smyczy. Park jest doskonałym miejscem dla amatorów wędrówek. Trzeba się liczyć z kilkoma podejściami i pagórkami, ale za to mamy ogromny wybór tras i widoków. I ten zapach! Uwielbiam zapach lasu.


Stawy Echo – w Zwierzyńcu jest rezerwat konika polskiego, którego teren między innymi pokrywa się z terenami stawów Echo. Niestety nie widzieliśmy koników, natomiast dwukrotnie byliśmy nad stawami. 


Dawno nie widziałam tak pięknej i czystej plaży i nie mam tu na myśli tylko Polski. Żółty piaseczek, w którym próżno szukać petów czy kapsli. Woda nieskazitelna. Wyznaczony jest fragment, w którym bezpiecznie można się kąpać. Ponieważ podczas naszych wizyt tam nie było koni, a i ludzi bardzo mało, pozwoliliśmy pieskom kąpać się bez smyczy.





Manu nie chciał wychodzić z wody, szalał niemal do upadłego. Druga nasza wizyta, po zachodzie słońca, była szczególna. Wcześniej tego dnia wędrowaliśmy przez 3 godziny, potem jeszcze zabawy w ośrodku i po godzinie w wodzie Manuśkowi aż zadrżały nóżki ze zmęczenia, ale nadal nie chciał kończyć zabawy. Był jak dzieciak, który stojąc w Bałtyku ma już sine usta z zimna, ale nadal twierdzi, że mu ciepło i chce dłużej się kąpać. 





Stawy Echo są po prostu przepiękne, a do tego jest to niesamowita atrakcja jeśli tylko Wasze pieski lubią wodę.


Zwierzyniec – sama miejscowość, choć mała, jest bardzo ciekawa, zadbana i ma sporo zabytków, które warto zobaczyć. W Zwierzyńcu jest też Ośrodek Muzealny, w którym można poznać przyrodniczą historię regionu – do budynku ośrodka nie można wejść z psem. To co koniecznie trzeba odwiedzić (jeśli macie skończone 18 lat) to zabytkowy browar Zwierzyniec. Psy są tam mile widziane, a do tego ich piwo jest wprost przepyszne. Ma intensywny smak, a nie jest wydziwiane, jak w wielu małych browarach. Wieczorami na terenie browaru wyświetlane były filmy, które można było oglądać leżąc w leżakach.



Kamieniołom w Józefowie – kolejna rzecz, którą udało się nam odwiedzić to kamieniołom na obrzeżach Józefowa. Na wejściu jest wieża widokowa, do której nie można wchodzić z psami. 


Dalej jednak nie ma żadnych zakazów jeśli chodzi o psie hasanie. Oj, a pieski tam się wyhasały! Piękne miejsce, ciekawe geologicznie. Można tam znaleźć muszelki z czasów, gdy tereny te znajdowały się na dnie morza. 



 

Na terenie gminy znajdziemy też piękny (choć zaniedbany) cmentarz Żydowski. Warto zwrócić uwagę na kamieniarski kunszt widoczny na 100 letnich macewach.


Elektrownia wodna przy rezerwacie Szumy – ciekawa ze względu na widok. Manu oczywiście bardzo pragnął się wykąpać w zalewie, nawet na moment wszedł do wody i był mocno zawiedziony, że nie zostajemy tam dłużej. 


Sam rezerwat szumy też jest pięknym miejscem, niestety nie wolno wchodzić na jego teren z psem.



Roztocze okazało się nie tylko pięknym przyrodniczo i ciekawym historycznie miejscem, ale też miejscem, gdzie spotkaliśmy wielu sympatycznych ludzi. Nasze wakacje były za krótkie by pozwiedzać więcej. Spędziliśmy tam 4 pełne dni (nie liczę dnia na przyjazd i wyjazd), z czego dwa zajęły mi warsztaty. Te 4 dni były niewystarczające by poznać Roztocze, ale wystarczające by się w nim zakochać. 


Będziemy tam wracać, tym bardziej, że wszędzie gdzie pojawialiśmy się z psem, spotykały nas tylko pozytywne reakcje!

Manu tuż przed wyjazdem do domu.

Dziękuję serdecznie Olimpii i Andrzejowi za pokazanie nam tego miejsca. Hapsowi i Whisky’emu za świetną zabawę. Magdzie za bycie idealną współlokatorką. A także dziękuję Właścicielom Ośrodka „Echo” w Zwierzyńcu za to, że czuliśmy się u nich całą rodziną tak doskonale.




Od niedawna Manu jest ambasadorem akcji Dog in Travel „Pan Pies w przestrzeni publicznej”. Ośrodek „Echo” jest pierwszym miejscem, które zostało przez nas zgłoszone do mapy miejsc przyjaznych psom i które otrzyma od nas specjalny certyfikat.


Jeżeli chcecie więcej dowiedzieć się o tej akcji, poszukać przyjaznych miejsc na mapie, albo zaczerpnąć wiedzy z doskonale prowadzonego bloga zapraszam na www.dogintravel.com

Aby przeczytać o ośrodku wchodźcie na www.echozwierzyniec.pl

piątek, 3 sierpnia 2018

Warsztaty "ABT" COAPE Polska


Witamy po długiej przerwie!

I od razu do rzeczy. W lipcu mieliśmy okazję uczestniczyć w warsztatach organizowanych przez COAPE „Attachment Based Training”. Warsztaty te odbywały się w Zwierzyńcu na Roztoczu, więc połączyliśmy wyjazd szkoleniowy z wakacyjnym. Dziś właśnie o tym czego się nauczyłam, a w kolejnym poście napiszę gdzie mieszkaliśmy i dlaczego jeszcze nie raz wrócimy na Roztocze.


Program warsztatów ABT został stworzony przez Andrzeja Kłosińskiego psychologa i behawiorystę zwierzęcego, założyciela COAPE w Polsce oraz Olimpię Kłosińską behawiorystę COAPE i trenera psów na podstawie najnowszych badań dotyczących typów przywiązania. Dawno już psychologowie wyodrębnili trzy komponenty przywiązania pomiędzy ludźmi. Są to: serdeczność, wsparcie i kontrola (w programie warsztatów dołożono jeszcze „motywowanie”, jako ważną zmienną). Na studiach podczas zajęć dotyczących psychologii systemowej czy wychowawczej dyskutowaliśmy na temat typów rodzicielskich określanych na podstawie elementów, które przeważają w ich relacji z dzieckiem. Okazuje się, że podobnie jest w relacji opiekun – pies. Naukowcy z Wiednia i Budapesztu przeprowadzili badania, które potwierdziły nie tylko występowanie tych trzech elementów, ale również pokazały jak sposób naszego postępowania wobec czworonoga wpływa na jego zachowanie i emocje. Więcej na ten temat możecie przeczytać w najnowszym numerze Dog and Sport w artykule napisanym przez Andrzeja Kłosińskiego (nr 3/2018) lub na stronie www.coape.pl

Manu jak Zoolander zawsze ustawi się do aparatu :D

Warsztaty zaciekawiły mnie głównie z jednego powodu. Bardzo modne stały się ostatnio klasy komunikacji, gdzie właściciele mają okazję poznać język własnego psa. Tu jednak skupiamy się na tym co my psu komunikujemy i jak on reaguje na nas. Z Manuśka potrafię czytać jak z otwartej księgi. Widzę kiedy się stresuje, a kiedy jest zrelaksowany, w mig wychwytuję wszelkie napięcie. Nie mogę jednak wyjść z siebie i zobaczyć z zewnątrz co też takiego ja robię, że on tak reaguje lub mogę jedynie przypuszczać. Tu pokazano mi to czarno na białym i wyniki tego eksperymentu były niezmiernie ciekawe.


Warsztaty składają się z dwóch części. W pierwszej każda para pies/człowiek wykonuje 7 ćwiczeń. Otrzymujemy jedynie komentarz na temat technicznej strony ćwiczenia bez wskazówek dotyczących jego wykonania. Ćwiczenia są o różnym stopniu trudności zarówno dla nas, jak i dla psa i tak np. mamy (pozornie) proste zadania jak „pobaw się z psem”, ale i trudniejsze np. spotkanie z człowiekiem z wiadrem na głowie. Naszym zadaniem jest przeprowadzenie psa przez te ćwiczenia, jak najbardziej dla nas naturalnie. Całość jest nagrywana. W drugiej części następuje objaśnienie teoretyczne i analiza filmów. Dodatkowo mieliśmy jeszcze mieć możliwość powtórzenia ćwiczeń bogatsi o zdobytą wiedzę i analizę, jednak pogoda skutecznie pokrzyżowała nam plany. Lało straszliwie, więc postanowiliśmy przeprowadzić bardziej szczegółową analizę i dyskusję.

Lord Vader edycja COAPE

Nie napiszę Wam szczegółów co do ćwiczeń, ani na temat popełnionych przeze mnie błędów, czy pozytywnych zachowań, które na szczęście przeważały, dlatego, że zachęcam wszystkich do udziału w kolejnych edycjach warsztatów (najbliższe we wrześniu). Nie chcę nikomu psuć zabawy, „spoilerować” i nastawiać go. Powiem Wam za to, że warsztaty te były dla mnie wyjątkowo cenne.
Z jednej strony bardzo mnie wzmocniły jako opiekuna Manusia. Okazało się, że nasza relacja jest wyważona i zawiera wszystkie potrzebne elementy zdrowej więzi. Jestem dla mojego psa serdeczna i wspierająca, a jednocześnie potrafię go motywować, być konsekwentna i sprawować kontrolę, nie stosując przy tym siły czy metod awersyjnych.


Z drugiej zaś strony okazało się również, że naszą słabszą stroną jest… zabawa. Tak, to proste ćwiczenie wyszło nam tak sobie. Choć Manu cieszył się przez cały czas trwania ćwiczenia i chętnie wracał po jeszcze, to niestety inicjatywa była w 100% po mojej stronie. Jestem kontrolującą zołzą jeśli chodzi o zabawę szarpakiem. No i zagadka się rozwiązała! Ja zawsze myślałam, że Manu to nie jest fanem szarpaków, a on po prostu woli mi ustąpić niż oddać się dzikiemu przeciąganiu. Wyszedł ze mnie belfer :D. Na szczęście inne rodzaje zabawy idą nam lepiej, a nad tą jedną już teraz wiem jak pracować.


Jest jednak coś co dało mi olbrzymiego kopa energii i teraz, gdy oglądam te filmiki to aż mam łezkę w oku. Jak nie jeden właściciel powtarzałam nie raz, że Manu za żarcie zrobi wszystko i rzeczywiście jedzenie mocno go motywuje. Jednak tak na prawdę to on te rzeczy robi dla mnie. Widać to jak na dłoni, że on się cieszy z nagrody, ale jeszcze bardziej cieszy się z bycia ze mną, z pracy ze mną i z tego, że się tak dobrze rozumiemy.

Nawet śmietnik nie zniszczy dla mnie uroku tego zdjęcia.

Polecam zatem z całego serca warsztaty Attachement Based Training organizowane przez COAPE Polska i życzę Wam byście doznali tylu samo wzruszeń co ja oraz takiej motywacji do poprawy tego co da się jeszcze udoskonalić. A wszystko to w otoczeniu wspierających prowadzących, przesympatycznej grupy i pięknego Roztocza. Mówię Wam przepyszne piwo z browaru Zwierzyniec po tak świetnym dniu pracy smakowało jak ambrozja :).

A na opowieść o Roztoczu, o Ośrodku „Echo” i o Zwierzyńcu zapraszam niebawem.




czwartek, 10 maja 2018

Upper Silesian Collie


Praktycznie gdziekolwiek się pojawiamy z Pieskiem Manu znajduje się ktoś kto pyta co to za rasa. Wiele osób nie chce mi wierzyć, gdy mówię, że to kundelek ze schroniska. „Taki piękny pies w schronisku?!”. Są też i tacy, jak opisywany przeze mnie kiedyś osiedlowy psiarz, który upierał się, że Manu to pies od firbi, czy spotkany w Skansenie facet, który kłócił się ze mną, że to border collie, bo przecież ma w domu takie dwa, a kupił jako bordery. W niedzielę dwa razy nas zaczepiono czy Manu jest owczarkiem australijskim. Niektórzy mówią Lessie, zdarzały się nawet porównania do sheltie! A więc jak to jest z tym Pieskiem Manu? Border collie? Owczarek szkocki collie? Czy może kudłaty beagel? Jak dokończyć modne hasło „pies w typie…”?

Z twarzy podobny zupełnie do nikogo.

Zacznijmy od tego, że choć można zrobić testy genetyczne, aby odkryć miksem jakich ras jest nasz kundelek, to ja nie zamierzam, aż tak dociekać. Jestem zadowolona z kundelkowatości Manusia. Dlatego proszę nie brać moich rozważań, jako chęci wtłoczenia Manuśka w ramy FCI :). To jeden z tych postów z lekkim przymrużeniem oka.

Manu jest średniej wielkości psem, waży 11,5 w porywach 12 kg. Ma 48 cm w kłębie. Jest zatem sporo mniejszy od border collie (choć znamy jedną przedstawicielkę tej rasy o podobnych gabarytach). Kształt głowy bardziej border czy aussie, niż collie lub sheltie. Umaszczenie tricolor w Manusiowej konfiguracji częściej spotykane jest u owczarków szkockich niż u borderów, choć niemal identycznego tricolorka BC też znamy. A szata? Hm… Na pewno nie ma pięknej okrywy owczarka shetlandzkiego czy szkockiego. Czasem przypomina bordera, czasem owczarka australijskiego. W wyglądzie poruszamy się jednak cały czas w pasterskich klimatach, więc czyżby to był klucz do rozwiązania zagadki?


W trakcie mojego kursu behawiorysty COAPE dużo czasu poświęciliśmy na klasyfikację psów wg Coppingera. Uważał on, że psy można podzielić biorąc pod uwagę ich pierwotną użytkowość, co objawia się występowaniem konkretnych elementów łańcucha łowieckiego oraz w wyglądzie psa.
Czym jest łańcuch łowiecki. To sekwencja elementów, które uruchamia drapieżnik w celu zdobycia pożywienia. U wilków i innych dzikich drapieżników łańcuch łowiecki wygląda następująco:

namierzanie -> wpatrywanie -> podkradanie -> gonienie -> chwycenie/ugryzienie -> zabicie -> rozszarpanie ->  zjedzenie

W przypadku psów człowiek w procesie selekcji tak dobierał osobniki do rozrodu, aby prezentowały cechy pożądane przy wykonywaniu danego zadania (dopiero od ok. 100 lat dla większości hodowców ważniejszy jest wygląd niż cechy użytkowe). Nikt nie „zatrudniłby” pasterza, który zaganiane owce zabija i zjada, ani stróża, który ma gdzieś wypatrywanie. Coppinger podzielił zatem psy na 4 główne typy:
  • Stróże stad (np. owczarek kaukaski)
  • Psy skupione na przedmiocie (większość psów myśliwskich i aportujących)
  • Pasące przy głowie (np. border collie)
  • Pasące przy nodze (np. corgi)

[dodano tu jeszcze osobą kategorię dla psów stworzonych do walk, a niektórzy czasem rozróżniają jeszcze pieski Toy, choć większość z nich wywodzi się od psów, które spełniały inne zadania niż wystawanie z torebek]

W przypadku psów rasowych nie mamy tu zatem problemu. Sprawdzamy do czego stworzona była rasa i tadam! Wiemy jaki typ psiaka mamy. Inaczej sprawa ma się z kundelkiem, choć nie jest to wcale przypadek beznadziejny. Dzięki obserwacji naszego psa w sytuacji zabawy, kontaktach z psami, innymi zwierzętami, naszej relacji, jego zachowania na spacerze jesteśmy w stanie określić, które elementy łańcuch łowieckiego występują u naszego psa, a które są wygaszone. Czasem największą podpowiedzią dla nas jest problem jaki występuje u danego psa np. bronienie przedmiotów to częsta przypadłość psów na nich skupionych.

A może wydra?

Co więc możemy wyczytać z Manusia. Manu jest psem mocno skupionym na właścicielu. Chętnie pracuje, lubi się uczyć i wychodzi mu to całkiem nieźle. Ma podobny do borderzego sposób kombinowania. Nie zraża się, gdy coś nie gra, tylko próbuje nowych rozwiązań (jak nie pyskiem, to łapką). Idealnie nadaje się do nauki metodą prób i błędów. Bardzo szybko reaguje na moje podpowiedzi i zapamiętuje w mig. Wystarczy czasem jedna sytuacja by zapamiętał ją na długie tygodnie. Doskonale też czyta moje emocje i reaguje natychmiast na każdą oznakę niezadowolenia z jego zachowania. Podczas spacerów mocno mnie pilnuje.

Pilnuje też swojego stada. Nie lubi, gdy ktoś, kto z nami szedł, oddali się lub nie daj Boże zniknie mu z oczu. Spuszczony ze smyczy zagania wszystkich do kupy okrążając całe stado. Nie „hipnotyzuje” wzrokiem jak bordery, choć elementy typowego dla BC „eye” można zauważyć, gdy podchodzi przykucnięty na spacerze do psów, szczególnie tych nieznanych.  Zagania bardziej jak owczarek szkocki (raz nawet zaczął otaczać stadko trzech kózek, które napotkaliśmy na spacerze). Na spacerach z innymi psami zawsze obserwuje wszystkich członków stada. Raz, gdy spotkałam się ze znajomą z bardzo „łowieckim” psem Manu był rozdarty i zmachany straszliwie. Haps pobiegł w las, a Manu biedny próbował go zagonić z powrotem ciągle krążąc między nami a psim kumplem.

Wiewiórka?

A jeśli o instynkt łowiecki chodzi to tego u naszego Manu brak. Wprawdzie chętnie węszy podczas spaceru, nigdy jednak nie pobiegł za żadnym zwierzakiem. Wyskakujące z traw bażanty były dla niego zjawiskiem skrajnie szokującym. Podbiegał za ptakiem kawałek, lecz gdy ten znikał z oczu, Manu z wywalonym jęzorem wracał do mnie, by sprawdzić, czy też to widziałam. Za piłką biegnie, ale długo nie rozumiał co to „przynieś”, często kończyło się też na samej pogoni i pozostawieniu „zdobyczy”. Wykorzystuje jednak zabawki do zachęcania innych psów, by go goniły. Podbiega pod pysk innego psa z piłeczką w dziobie i ucieka, gdy jednak nie uzyskuje efektu porzuca zabawkę i stara się zachęcać do zabawy innymi metodami.

Albo suseł.

Kolejna charakterystyczna cecha Manu to milczenie. Manu szczeka jedynie w sytuacji wyższej konieczności np. na boksery z sąsiedztwa i tylko na nie. Gdy coś go niepokoi zazwyczaj troszkę bufa pod nosem (także wykluczamy sheltie:-)). Jedyne dźwięki jakie lubi wydawać to łełanie w sytuacji, gdy opadają emocje i niestety piszczenie, by zwrócić na siebie uwagę. Jest niesamowicie towarzyskim psem, choć z dystansem do obcych. Gdy do nas trafił piskał niemal cały czas, gdy nie poświęcało się mu uwagi. Teraz już nauczył się samodzielności i czekania aż będę mieć czas, choć zdarza mu się okazjonalnie zapiszczeć i dopiero potem uświadomić sobie, że to nic nie da.

Matka nie wyciągaj brudów!

Jak więc widać z powyższego opisu Manuśka sklasyfikowalibyśmy, jako psa pasącego przy głowie. Nasuwa się jednak pytanie: jak to możliwe, by po Chebziu szlajał się border tata czy dziadek i przekazał tak silne cechy swemu potomkowi? No właśnie. Małe prawdopodobieństwo, by w drzewie genealogicznym Manusia znajdował się pies, który stosunkowo od niedawna zyskał popularność w naszym kraju, raczej przeważa za tym, że Manu to jednak nie border collie mix. Owczarka australijskiego możemy w ogóle skreślić w przedbiegach. Owczarki szkockie były jednak znacznie bardziej popularne i prędzej psa tej rasy można by doszukiwać się w genach Manusia. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że kynologia w Polsce długo miała pod górkę, przez co kundelki stały się najpopularniejszą „rasą” i są to kundelki wieeeeelopokoleniowe, należy podsumować nasze rozważania następująco:

Ogromnym zbiegiem okoliczności, w wyniku przypadkowej selekcji uliczno-meliniarsko-domowej powstał pies pasący przy głowie, który jest jedynym w swoim rodzaju przedstawicielem rasy Upper Silesian Collie podtyp Chebzie Pętla. Użytkowość: „co tylko se matka zapragniesz”.



niedziela, 25 marca 2018

Manu na zjeździe COAPE


W poprzedni weekend odbył się trzeci zjazd mojego kursu dyplomowego COAPE. Tym razem nie mogłam zostawić Manusia z jego Panem. Byłam ogromnie ciekawa jak da sobie radę w podróży, w hotelu, no i przede wszystkim na wykładach. Manu stanął na wysokości zadania, ale od początku.


Zajęcia odbywają się w Hotelu Kuźnia Napoleońska w Paprotnej pod Warszawą. Ruszyliśmy o 11. Manu przez pierwsze 15-20 minut jazdy jest zawsze niespokojny i podniecony, gdyż zazwyczaj tyle zajmuje nam dojechanie do różnego rodzaju parków. Jeżeli nie zatrzymujemy się do tego czasu, to zazwyczaj oznacza dłuższą podróż, więc spokojnie kładzie się na tylnej kanapie i czeka na rozwój wypadków.


Podróż była trudna. Wprawdzie zajechałam na miejsce w 3 i pół godziny, ale całą drogę lało, padał śnieg z deszczem, a na koniec zmroziło mi wycieraczki, wypaskudziło szyby i lusterka.


Manu zazwyczaj podróżuje na tylnej kanapie. Przepiełam go jednak po zjechaniu z A1 w Pyrzowicach i aż za Częstochowę jechał z przodu. Później znów położył się na tylnej kanapie przypięty psimi pasami bezpieczeństwa.


Jaka była radość, gdy wysiedliśmy w końcu z auta. Najpierw spacer dookoła hotelu. Okazało się, że nie bardzo jest gdzie. Paprotnia to wieś, gdzie nie tylko każdy ma ujadającego psa na podwórku, ale nie wszyscy też zamykają bramy do swoich posesji. Do tego temperatura była skrajnie niższa niż u nas. Wróciliśmy więc do hotelu by się zameldować i odpocząć w pokoju hotelowym.


Po pozostawieniu bagaży wybraliśmy się na obiad w restauracji hotelowej. Tam spotkaliśmy moją tutorkę Beatę. Po posiłku poszliśmy na salę wykładową pomóc w przygotowaniach. Pomyślałam, że dobrze by sala kojarzyła się Manusiowi pozytywnie i by miał okazję trochę się z nią oswoić i obwąchać dzień wcześniej. Gdy my rozkładaliśmy materiały kursowe Manu biegał między stolikami, wszystkich witał, z każdym się bawił, wskoczył nawet Piotrowi na ręce! To był dobry pomysł i super trening po czasie spędzonym w aucie.


Później spacer, chwilka w pokoju i spotkanie w restauracji hotelowej :). Po raz kolejny Manu był super grzeczny. Od czasu do czasu kogoś obwąchał, głównie jednak leżał koło naszego stolika. Aż nadeszła pora snu.


Przebywanie w pokoju Mankowi nie przypadło do gustu (nikt nie jest idealny). Od pierwszych chwil był niespokojny. Trochę pomogło rozstawienie budki podróżnej PetHome. Niestety oprócz nowych zapachów, było też masę nowych dźwięków. Zakwaterowano nas w spokojniejszym „skrzydle”, mimo to słychać było trzaskanie drzwiami, spuszczaną wodę, przechodzących pod drzwiami gości, suszarki do włosów. W ciągu dnia nie stanowiło to dużego problemu, tym bardziej, że nie planowaliśmy spędzać zbyt dużo czasu w pokoju. Niestety pierwsza noc była totalnie zarwana.


Każdy hałas wybudzał Manusia, a przy okazji mnie. W związku z tragicznymi, cały czas pogarszającymi się warunkami na drodze, wielu ludzi dotarło dopiero w nocy (jedna z uczestniczek jechała z Cieszyna aż 9 godzin).


Do 4 rano co chwilę gdzieś ktoś hałasował, a Piesek Manu wstawał, czasem podchodził do drzwi, czasem szturchał mnie nosem, a czasem tylko zmieniał pozycję. W końcu wzięłam go koło siebie, położył się na plecach, mocno wtulił, a ja przytrzymałam go ramieniem i tak zasnął – na dwie i pół godziny.


Po takiej nocy byłam naprawdę zaniepokojona jak przebiegną wykłady. Zaraz po spacerze i śniadaniu poszłam na salę wykładową by zająć miejsce w pierwszej ławce w bocznym rzędzie. Na poprzednich zjazdach zaobserwowałam, że ludzie z psami siadają z tyłu. Ja postanowiłam zatem nie tylko ze względu na bycie kujonem i słaby wzrok usiąść z przodu. Rozłożyłam budkę i czekałam jak to będzie.


Okazało się, że oprócz Manu tego dnia na sali była tylko jeszcze starsza sunia Yorka, która przez większość czasu tuliła się do swojej Pani. Manu mógł swobodnie poruszać się po całym pomieszczeniu. Obawiałam się jednak, że będzie mu się nudziło, że będzie piszczał, zaczepiał, męczybólił. Nie potrzebnie. Manu okazał się idealnym psem wykładowym. Na początku każdej części obchodził salę by zobaczyć czy wszyscy zajęli miejsce, nie zaczepiał nikogo, nikomu się nie naprzykrzał. Potem wracał koło mnie, albo pod mój stolik, albo do budki i leżał. Zmieniał od czasu do czasu pozycję i tyle. Ani pipska jednego nie wydał z siebie. Normalnie przecierałam oczy ze zdumienia.


Gdy ogłaszano przerwę brałam zabawkę i szaleńczo się bawiliśmy! Przeciąganie, aporty, czochranie. Manu biegał, skakał, łapsał. Jęzor wywalony. Gdy przerwa się kończyła mówiłam komendę „dość, dość, dość” i siadałam do ławki, a Manu? Obchodził salę, sprawdzał wszystko i kładł się znowu, stając się niewidzialny.


Gdy wróciliśmy do pokoju hotelowego Manu padł. Wykłady trwały od 9 – 17:30. Mimo zmęczenia, nadal zrywał się na co głośniejsze dźwięki. Martwiłam się, że zarwiemy kolejną noc. Nie chodziło tylko o niego, ale tym razem i o mnie – kolejne wykłady a potem podróż do domu nie wiadomo w jakich warunkach. O 20 zeszliśmy do restauracji by jeszcze pogadać z tutorami i uczestnikami kursu oraz coś zjeść. Manu leżusiał grzecznie i robił wspaniałe wrażenie na wszystkich. O 21:30 ostatni spacer i spać.


Zaraz po wejściu do pokoju Manu wszedł do budki, obłożyłam ją ręcznikami by dodatkowo wyciszyć i jak za dotknięciem magicznej różdżki zasnął i spał do rana. Mój dzielny psynek.


Czekał go jeszcze jeden trudny dzień, tym bardziej, że drugiego dnia zawsze na sali jest więcej psów. Już w drzwiach przywitało nas ujadanie dwóch psiaków. Zajęliśmy nasze poprzednie miejsce. Tym razem jednak spięłam dwie smycze razem tworząc 5 metrową linkę i przypięłam Manusia. Nie chciałam by przeszkadzał wyraźnie przestraszonej dwójce kolegów. Pieski te były z tyłu w swoim kenelu, ale gdy tylko ktoś przechodził obok zaczynały szczekać. Na początku Manu podnosił się i bufał (on nie szczeka jeśli nie ma najwyższej konieczności, tylko robi „buff, buff”).  Gdy tylko się uspokajał nagradzałam go, po kilku razach już nie reagował, tylko podnosił łebek i patrzył na mnie mówiąc „a ja jestem cicho – daj jeść”.


Dzień minął podobnie do poprzedniego. W pewnym momencie musiałam go odpiąć, gdyż poszłam na środek referować nasze zadanie domowe. Było to 6 metrów od stolika, czyli za daleko dla pieska. Położył się przy moich nogach na środku sali i miał w pompie wszystko inne. Gdy Piotr chciał mu zrobić zdjęcie, wstał, przywitał go i potem stał przede mną i słuchał co mówię. Gdy skończyłam wrócił do stolika.


Pierwszego dnia otworzyłam w budce mu większe wejście, tak budka stała w domu i Manu chętnie z niej korzystał. Na wykładach wolał jednak leżeć na ziemi. Po nocy spędzonej całej w budce postanowiłam zamienić i otworzyć mniejsze wejście i to był strzał w dziesiątkę. Przez połowę czasu Manu spał w budce :). Mogłam w 100% skupić się na wykładach.


W drodze powrotnej do domu piesek odsypiał cały trudny weekend. Dałam mu do tyłu moją kurtkę puchową, w którą się wtulił i ani na moment nie próbował na sobie zwrócić uwagi. Dojechaliśmy do domu w 3 godziny i po radosnym przywitaniu Manusiowego Pana znów spokojny i głęboki sen.


Manu zachowywał się wzorowo! Gdybym nawet chciała się do czegoś przyczepić to bym nie mogła. Mimo ogromnej ilości zapachów, hałasów i rzucenia na głęboką wodę udowodnił, że jest dobrze wychowanym i zrównoważonym psem. Na wszystkich zrobił pozytywne wrażenie swoim przyjaznym usposobieniem i sztuczkami, które chętnie prezentował. Był grzeczny, a mnie rozpierała duma, że mając psa ze schroniska można tyle z nim osiągnąć.


Nie zmienia to faktu, że te trzy dni były dla niego ogromnym wyzwaniem i mocno go zmęczyły. Mimo całego swojego spokoju, ja wiem, że nie było to dla niego łatwe. Tym bardziej jestem z niego dumna i mam nadzieję, że podczas czwartego zjazdu będę go mogła zostawić spokojnie w domu. To co jest mega atrakcją dla mnie, nie koniecznie jest takie dla niego, mimo że wiernie mi towarzyszy. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej :).