niedziela, 21 maja 2017

To już rok razem!

20 maja 2016 roku nasze życie odmieniło się na lepsze! Tego dnia adoptowaliśmy pieska Manu ze schroniska dla zwierząt TOZ „Fauna” w Rudzie Śląskiej. Jak pisałam niedawno poznaliśmy się 2 maja. W dniu adopcji Manu miał ok. 9 miesięcy. Dziś opowiem Wam o naszym pierwszym dniu razem.

Halej mie tak już zawsze.

W nocy z 19 na 20 nie umiałam spać. Po Manu pojechaliśmy dopiero po pracy. Szybki obiad i do schroniska. W domu czekało legowisko, miski i jedzonko. Choć kwarantanna Manu się już skończyła i wiedziałam, że jest on „zarezerwowany” dla nas, denerwowałam się. Jednak schronisko to schronisko i czasem pies może mieszkać tam latami, a w jednej chwili zostać ugryzionym lub zarazić się jakimś paskudztwem. Na szczęście Manu czekał na nas cały i zdrowy.


Poszliśmy na ostatni schroniskowy spacer. Za schroniskiem są rozległe pola, po których spacerowaliśmy każdego dnia przez ostatnie trzy tygodnie. Piesek Manu nie spodziewał się jeszcze, że ten spacer będzie zupełnie wyjątkowy.

Taki ze mnie wariatuńcio!

Po powrocie trzeba było dokonać formalności. Podpisanie umowy adopcyjnej. Zachipowanie. Odebranie książeczki zdrowia. Uiszczenie darowizny na rzecz schroniska i uściski, gratulacje, głaski.
No i do domu! … ale najpierw zakupy. Manu bez problemu wskoczył do auta na tylną kanapę, gdzie przygotowałam dla niego matę i pasy. 


Szelki wypożyczyliśmy ze schroniska i pojechaliśmy do sklepu Kakadu w CH Europa Centralna. Piesek był bardzo grzeczny w samochodzie. Ja cały czas nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Manu jakby wiedział o czym myślę, co chwilę trącał mnie zimnym noskiem w ramię udowadniając, że nie śnię.


W sklepie zachowywał się wzorowo. Kupiliśmy szelki, obrożę, obrożę Foresto i smycz. Nasz piesek zrobił duże wrażenia na sprzedawcach i przemiła pani kierownik od razu dała nam rabat (który otrzymujemy za każdym razem, gdy robimy tam zakupy). Zakupy zrobione, zapłacone i znowu do auta.

A dostaniemy rabacik?

W końcu jesteśmy. 

Otwieraj, otwieraj!

Weszliśmy do mieszkania i zapoznaliśmy pieska jeszcze na smyczy ze wszystkimi pokojami. Pokazaliśmy mu jego legowisko, miseczki, no i głaski, tulaski. 



Manu na początku naszej znajomości nie bardzo wiedział do czego służą zabawki. Zainteresował się jednak Gustawkiem – pluszowym pieskiem. Zwiedzając mieszkanie Manu wskoczył na łóżko, ale od razu go z niego zdjęłam i to był jeden jedyny raz, gdy tego spróbował. Na kanapę wskoczył i nie został ściągnięty i jest to do teraz jedne z jego ulubionych miejsc.



Po godzinie zgodnie z zaleceniami ze schroniska zostawiliśmy Manusia na chwilę samego w mieszkaniu. Zostawiliśmy jeden telefon z wyłączonym głośnikiem w przedpokoju, a drugi zabraliśmy ze sobą. Siedzieliśmy 15 minut w aucie pod blokiem nasłuchując co u pieska. Manu piszczał przez 4 minuty! Potem zamilkł. Gdy wróciliśmy witał nas, a ja przypomniałam sobie to cudowne uczycie, którego nie doświadczałam odkąd mój Ami odszedł. Tak nasze mieszkanie stało się teraz prawdziwym domem.


Wieczorem po spacerku zabraliśmy Manu znów na przejażdżkę tym razem do moich rodziców, którzy nie mogli się doczekać, by go poznać. Piesek znów zrobił duże wrażenie, gdyż choć miał tyle przeżyć tego dnia witał wszystkich radośnie, obiegł całe mieszkanie, po czym zasnął nam w nogach.



Po powrocie do domu kolacyjka, zabawa, spacer. A potem do swojego łóżeczka. Pierwszego dnia postanowiliśmy zamknąć drzwi z pokoju, gdzie postawiliśmy legowisko Manu. Piesek był trochę zdziwiony, ale chyba w związku z ilością wrażeń nie piszczał, od razu zasnął. Następnego dnia jednak piszczał za nami i to był ostatni dzień zamykania go na noc. Od następnego dnia zaczęło się odprowadzenie go z sypialni na lego i opłaciło się. Wprawdzie Manu, gdy zasypiamy leży przy łóżku, ale po chwili przechodzi  do siebie.



Pierwszej nocy zastanawiałam się czy Manu wytrzyma bez spaceru do rana, w końcu 9 miesięczny piesek to jeszcze szczeniaczek. Manu okazał się jednak być super dzielnym i mądrym psiakiem i od pierwszego dnia zachowywał czystość w domu.

Co tam godosz?

Kolejnego dnia… zaczęło się już nasze wspólne życie. I tak dzień za dniem minął rok odkąd jesteśmy razem, a ja ciągle nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę i tylko zimny nosek na moim ramieniu przypomina mi, że nie śnię. Nigdy nie byłam tak szczęśliwa jak przez ten rok. Nauczyłam się bardzo wiele, nauczyłam też całkiem sporo mojego pieska, zadbałam o zdrowie, nawet w mrozie czy deszczu wychodzę na długie spacery, nabrałam motywacji do działania, poznałam wiele ciekawych ludzi i piesków, powróciłam do fotografowania, założyłam bloga, wygrałam kilka konkursów! A wszystko to z wymarzonym przyjacielem u boku. Gdy patrzę na mojego pieska Manu to aż mi serce puchnie z miłości do niego. Jest spełnieniem moich marzeń i nieustającym źródłem radości.

Perfect circle

Patrząc na niego nie zapominam jednak skąd do nas trafił. Schronisko TOZ „Fauna” to nie tylko instytucja, ale przede wszystkim miejsce, w którym naprawdę kocha się zwierzęta. Do każdego pieska, kotka, papużki, królika, świnki, kózki… podchodzi się tu z troską i czułością. To właśnie schronisko uratowało życie mojemu Manu. Zgarnęli go z ulicy, wyleczyli. To dziewczyny ze schroniska pokazały mi, że Manu jest psem dla mnie. To one doradzały mi w pierwszych dniach i cieszą się z każdego naszego sukcesu.


19 maja całą rodziną odwiedziliśmy schronisko. Nie była to pierwsza wizyta Manu po adopcji. Zawsze, gdy tu przychodzi merda ogonkiem i biegnie wesoło do biura. Wita wszystkie schroniskowe „ciocie”. Zagląda we wszystkie kąty, by sprawdzić, czy coś się nie zmieniło. Czuje się tu swobodnie. W biurze mimo obecności czterech osób oraz czterech piesków- Belusia, Chudej, Coco i Frugo, potrafił się skupić i pokazał wszystkie poznane sztuczki. 


Wszystko to jest dowodem na to, że Manu jest kolejnym psem, który w schronisku nie był przechowywany, ale znalazł tu tymczasowy dom. Dlatego choć dla niektórych wydaje się to dziwne, że rocznicę adopcji postanowiliśmy świętować w schronisku, dla nas było to oczywiste. To dzięki schronisku jesteśmy teraz razem i to pracownikom schroniska – a prywatnie moim przyjaciołom, chciałam w tym dniu podziękować. Przywieźliśmy też mały prezent dla schroniskowych piesków.

To dla pieseczków schroniskowych.

Wy też możecie pomóc! W schronisku przebywa aktualnie dużo starszych piesków oraz takich, które dopiero tu otoczono opieką weterynaryjną. Pieski te potrzebują zdrowego i wartościowego jedzonka. Lepiej kupić jeden worek porządnej karmy niż 50 kilo Puffi. Pamiętajcie o zwierzakach za kratkami. Manu też kiedyś tam był i też potrzebował pomocy, a teraz jest już na zawsze z nami.


niedziela, 7 maja 2017

Pustynia Błędowska i jak się tam znaleźliśmy, czyli „Na wypad z psem”

Nasza majówka była bardzo udana mimo, że nie wyjechaliśmy nigdzie daleko, a 2 maja byłam w pracy. Nigdy jednak takie drobne szczegóły jak słaba pogoda, czy dyżur nie psują mojego nastroju, jeśli tylko mam moich dwóch chłopaków u boku. Tym razem mieliśmy jeszcze jednego sprzymierzeńca – blog „Na wypad z psem”. Piszę tu nie raz o produktach, które warto poznać. Dziś dla odmiany chcę przedstawić Wam recenzję innego bloga.



Na stronę „Na wypad z psem” trafiłam okrężną drogą tzn. najpierw na instagramie, później fanpage facebookowy, a dopiero na koniec do sedna. Choć jest kilka blogów, które bardzo lubię i stale odwiedzam, ten jest dla mnie najbardziej praktyczny i pomocny. Blog powstał w 2015 roku i opowiada o podróżach Tiji i jej Pani. Co dla mnie szczególnie cenne obie panie pochodzą z Gliwic, więc odwiedzają wiele miejsc w naszej okolicy. Opisują również wycieczki w góry czy nad morzem. Oprócz tego przeczytacie tam także recenzje różnych produktów.

Wycieczki opisane są bardzo rzeczowo. Zawsze dowiecie się jak dojechać, gdzie parkować, jaki jest regulamin spędzania czasu z psem, a nawet takie szczegóły, jak czy znajdziecie tam kosze na psie odchody. A co najważniejsze to czy warto tam pojechać i jak bawiła się Tija!

Ja się zawsze dobrze bawię.

I to właśnie w majówkę wypróbowaliśmy ten „produkt”. W niedzielę pojechaliśmy do Gliwic na spacer wokół lotniska sportowego i rzeczywiście warto było przespacerować się tą trasą. 




Fajnie jest być na trawie...

„Zawierzyliśmy” zatem Tiji i już następnego dnia wybraliśmy się nieco dalej – na Pustynię Błędowską. Pustynia Błędowska leży ok. 45 minut drogi od naszego domu, a dojazd jest bardzo wygodny i wiedzie głównie drogami szybkiego ruchu. Jest to największa pustynia w Europie. W latach 60tych zaczęła być sztucznie zalesiana, co niestety powoli rujnuje naturalne dziedzictwo tego terenu.

...i na piachu też super!

Najpierw pojechaliśmy na punkt widokowy „Czubatka” na wzgórzu – dojazd od strony miejscowości Klucze. Piękne miejsce. Trafiliśmy w naprawdę idealną pogodę, przez co widoczność była doskonała. Po krótkim postoju i zdjęciach ruszyliśmy dalej.


razem na koniec świata i dalej

Kolejny punkt widokowy to „Dąbrówka” od strony Chechła. I tam dopiero była zabawa. To jedna z najbardziej piaszczystych części pustyni. Metalowa platforma pozwala na podziwianie krajobrazu. Zbudowana jest z metalowej kratownicy, przez co pies nie powinien na nią wchodzić, by nie pokaleczyć łapek. Na szczęście Manu waży jedyne 12 kg, więc mogliśmy nacieszyć oczy widokiem, ja na nogach, a on na moich rękach.

Nie ma jak u mamy...

A potem najlepsza część. Zeszliśmy w dół po piachu, a tam w związku z małą ilością ludzi w około i brak zakazu spuściłam Manu ze smyczy. Ale była radość!





Manu uwielbia piasek, nawet mała ilość cieszy go jak mało co, a tu miał pole do popisu. Biegał, kopał, szalał i pozował do zdjęć. Znalazł patyk. Musiałam trochę hamować jego zapędy, by nie najadł się piasku, ponieważ może to być niebezpieczne, szczególnie dla tak małego psa. 





W pewnym momencie zerwał się wiatr, prawdziwa burza piaskowa.




Poszliśmy do auta by to przeczekać. Krótka przerwa na uzupełnienie płynów i z powrotem bawić się. W planach mieliśmy również spacer szlakiem turystycznym, który zaczyna się w Kluczach, ale bieganie po piachu wystarczająco nas zmęczyło i zrezygnowaliśmy z tej atrakcji.

Mój Mały Książę

Po powrocie do domu tylko jeszcze pół godzinki na polach i potem zasłużona drzemka. Manu był zachwycony wycieczką! A ja teraz wiem, że będę często zaglądać na bloga „Na wypad z psem”, bo naprawdę warto! Jeśli mieszkacie w województwie Śląskim lub wybieracie się na południe Polski ten blog jest po prostu punktem obowiązkowym dla Was. A ci którzy nie mają możliwości skorzystania bezpośrednio z porad Tiji i jej Pani, mogą czytać, by zainspirować się i przekonać, że pies nie jest żadną przeszkodą w podróżowaniu, a wręcz staje się cudownym pretekstem, by ruszyć się z domu i pozwiedzać okolicę. Serdecznie polecam!



PS. 3 maja byliśmy w parku Rotmistrza Pileckiego w Zabrzu. Miejsce to też jest opisane na blogu "Na wypad z psem". Okryliśmy je jednak już wcześniej i nie była to nasza pierwsza wizyta. :)