Gdy umiera nasz psi przyjaciel nasze serce pęka na milion kawałków. Nie potrafimy zebrać myśli, a oczy zalewają nam łzy. Jesteśmy przygnębieni, płaczliwi, musimy jednak iść do pracy, bo nie ma na taką okoliczność specjalnego urlopu. I nagle od współpracownika, klienta czy sąsiada słyszymy „przecież to był tylko pies”. Niektórzy z nas się oburzą, innym zrobi się głupio. Czasem sami mówimy „wiem, że to tylko pies, ale...”. Czy żałoba po stracie psa powinna być czymś wstydliwym? Czy jest niepotrzebną histerią czy prawidłowym odruchem serca?
Dzisiejszy post przez niektórych może zostać uznany za kontrowersyjny, jest to jednak temat, o którym moim zdaniem warto powiedzieć otwarcie.
Żałoba w potocznym rozumieniu to uczucia przeżywane po stracie bliskiej osoby. Niektórzy rozszerzają ją na inne elementy życia, również bezosobowe np. po utracie majątku, zdrowia, pracy czy cenionych wartości. Żałobą często określamy też to w jaki sposób pokazujemy, że znaleźliśmy się w tym trudnym okresie życia np. poprzez czarny strój, czy rezygnację z udziału w imprezach rozrywkowych. Niezmiernie ważne jest to, że żałoba jest procesem, a jej objawy zmieniają się w czasie. To nie jest tak, że jednego dnia jesteśmy w żałobie, a kolejnego nagle już nie. Psycholodzy wyodrębnili nawet 5 etapów żałoby i określili, że proces ten trwa z reguły około rok do dwóch lat. Po tym czasie nadal jest nam smutno, gdy pomyślimy o stracie i nadal tęsknimy, ale jesteśmy w stanie zaakceptować obecny stan rzeczy.
Zwierzęta domowe stanowią dla nas ogromne źródło wsparcia i wiele osób określa swoje zwierzęta jak najważniejsze kontakty społeczne - poparte zostało to wieloma badaniami, w których podkreślono szczególną wagę zwierząt dla dzieci i osób starszych. Gdy przebywamy razem zarówno u nas, jak i w ciele psa wzrasta ilość hormonów m.in. oksytocyny podobnie jak w ciałach przebywających ze sobą zakochanych. Mówimy o naszych psach czy kotach, że są członkami rodziny, niektórzy określają siebie słowami „psia mama”, „psi tata”. Psy towarzyszą nam wszędzie, zabieramy je na wycieczki, na wakacje. Dla wielu osób spędzanie z nimi czasu jest największą pasją, uprawiamy sporty kynologiczne. Czujemy, że dom bez psa jest jedynie mieszkaniem. Poprawiają nam nastrój i kochają nas całym swym jestestwem. Skąd więc to określenie „to tylko pies”?
Cofnijmy się do początku. Psy zostały udomowione jako pierwsze ze wszystkich zwierząt domowych, na długo przed którymkolwiek innym. Teorii o tym jak dokładnie się to stało jest kilka, przyjmuje się jednak, że miało to miejsce nawet ponad 30 tys. lat temu, nim człowiek zaczął prowadzić osiadły tryb życia i miało to związek z opłacalną dla obu stron współpracą. Psy szybko nauczyły się nawiązywać relację z człowiekiem, służąc mu początkowo jako pomoc w polowaniu, następnie stróż dobytku, aż do coraz bardziej wyspecjalizowanych i wymagających ściślejszej współpracy zadań. Wielu badaczy twierdzi, że udomowienie psa pozwoliło na znaczny skok cywilizacyjny i jest „wynalazkiem” porównywalnie ważnym jak odkrycie koła czy zapanowanie nad ogniem. Psy zaczęły się zmieniać nie tylko psychicznie, ale i fizycznie odbiegały od wilków.
Skąd jednak wiemy, że były dla człowieka ważne i stały się cenionym towarzyszem skoro nie było wtedy jeszcze blogasków i dogfluencerów? Wiemy to na podstawie badań archeologicznych, konkretnie na podstawie analizy ich pochówków. O tak! Cmentarze dla zwierząt (nie lubię wyrażenia grzebowiska) to nie nowość. W czasach prehistorycznych i starożytnych ludzie wyprawiali psom pogrzeby, chowali je często z należytymi honorami, a nawet człowiek i jego pies mieli wspólne groby! W wielu miejscach na świecie odnaleziono groby ludzko-psich przyjaciół, gdzie oba ciała były odpowiednio przygotowane i ozdobione.
W niektórych ludach starożytnych psom wystawiano pomniki. Czczono pamięć bohaterskich psów. Były one uwieczniane na malowidłach. Wykorzystywane w medycynie i czymś co dziś nazwalibyśmy terapią psychologiczną.
Co się zatem zmieniło? Skupmy się na naszym kawałku świata. 2000 lat temu powstała nowa religia, która w kolejnych wiekach opanowała Europę - chrześcijaństwo. W doktrynie katolickiej (trudno mi mówić o wszystkich odmianach chrześcijaństwa, bo są ich setki) jedynie człowiek posiada nieśmiertelną duszę. Jedynie mężczyzna jest predysponowany do przemawiania w imieniu Boga, a ludzie ochrzczeni do zbawienia. Zwierzęta choć nadal tak samo pracujące dla człowieka straciły w jego oczach swój status, przestały być osobami. Stały się częścią majątku, czymś czym człowiek może dowolnie zarządzać i dysponować, a okazywanie im szacunku po śmierci jest łamaniem przykazań, dobrego smaku lub zwyczajnie stratą czasu. Psy przestały być grzebane z ludźmi lub grzebane w ogóle. Nikt nie organizował specjalnych cmentarzy czy sakralnego pochówku nawet tym najdzielniejszym i najwierniejszym osobnikom. Psie groby stały się rzadkością. I tak trwało to dziesiątki lat.
Od około stu lat większość psów żyjących w naszych domach to psy bezrobotne. Nie spełniają już swojego pierwotnego przeznaczenia. Sama mam kooikera i nie mam stawu z kaczkami. Zaczęły spełniać nową rolę w ich długiej historii - rolę towarzysza, powiernika, tulaka. Nasza relacja z nimi zaczęła się wyostrzać, pogłębiać. Długość życia psów wzrosła, opieka weterynaryjna się rozwinęła. Walczymy więc nie raz o każdy dzień razem. Nadal jednak żyjemy w społeczeństwie, w którym pokutują lata tradycji chrześcijańskiej i indoktrynacji religijnej. Jak więc możemy czuć to co czujemy do naszego psa i przeżywać to co przeżywamy skoro to nie jest człowiek?
Richard Dawkins w jednym z wywiadów wspomniał, że spotkał wielu ludzi, którzy stali się ateistami po śmierci ich pupila, gdy okazało się, że dla ich przyjaciela nie ma miejsca w niebie. Sama zaczęłam poddawać pod wątpliwość, a następnie podważać wpojone mi dogmaty, gdy w wieku 16 lat straciłam mojego Amiego. Niektórzy tworzą nowe wierzenia np. tęczowy most. Inni podkreślają rolę takich religijnych postaci jak św. Franciszek z Asyżu. Nie mniej jednak większość czuje, że pies pogrzebany jest właśnie w tym, że trudno pogodzić chrześcijańskie wierzenia z życiem wiecznym dla naszego psa. Jeśli w naszym otoczeniu mamy dodatkowo osoby, które nie przeżyły nigdy tego jak cudownie jest mieć psa, jesteśmy zmuszeni słuchać „wiem, że Ci przykro, ale nie przesadzaj, w końcu to tylko pies”.
Wróćmy jednak do początku, czyli do definicji żałoby. Żałoba to uczucia przeżywane po stracie bliskiej osoby lub cennej wartości. Przeżywanie żałoby po psie jest zatem w 100% naturalnym, normalnym i pożądanym zjawiskiem. Żałoba jest procesem prowadzącym do akceptacji nowego stanu rzeczy. Jest więc czymś zdrowym lub prowadzącym do zdrowia, do równowagi. Pozwólmy sobie na to by przeżywać żałobę po naszych najwierniejszych przyjaciołach. Czcijmy ich pamięć. Jeśli uznajemy to za dobre to organizujmy dla nich pogrzeby, pochówek, odwiedzajmy ich groby. Jeśli mamy taką potrzebę zapalajmy dla nich świeczkę podczas święta zmarłych.
A przede wszystkim nie wstydźmy się swoich uczuć, nie usprawiedliwiajmy ich by ktoś inny nie czuł się zażenowany lub by spełnić czyjeś oczekiwania. Mamy pełne prawo do tego by przeżywać żałobę po zwierzętach domowych.
Strata bliskiej osoby to straszna wyrwa w życiu. Rana tak bolesna, że by ją zagoić trzeba czasu, wsparcia, pomocy. Gdy niedawno ja przeżywałam żałobę po najbliższej mi osobie moim największym wsparciem był mój Manu, który trwał przy mnie dzień i noc. Odczytywał i reagował na każdą moją emocję lepiej niż ktokolwiek inny, dostosowywał się, ogrzewał mnie ciałem, zlizywał łzy, przynosił zabawki. Jego łebek położony na mojej piersi był najcudowniejszym ciężarem w tym mrocznym czasie. I niech mi tylko ktoś teraz powie, że to „tylko pies”.