sobota, 26 sierpnia 2017

Tydzień bez Pieska Manu

Dzisiejszy post będzie mówił o tym, że choć wakacje z psem są super, to czasem ok jest nie zabrać ze sobą psa. Wyjechałam na tydzień bez Pieska Manu. Wróciliśmy w środę.

Bardzo lubię podróżować i zwiedzać. Przez cały rok staram się wybierać miejsca psijazne (dzięki nawypadzpsem i dogintravel za inspirację) i zabierać ze sobą mojego psa. Niektóre wycieczki robimy z myślą o Manu, jak wypad nad jeziorko, by poznać Piri, czy regularne wizyty w pobliskich parkach i lasach. Manu lubi gdy się pakujemy, gdyż wie, że bagaże i auto zawsze wiążą się z nową, ciekawą przygodą. Mamy bardzo zwierzolubną rodzinę i znajomych, także nawet do nich jeździmy z psem. Dlaczego zatem zdecydowaliśmy w tę podróż nie brać Manu?

Funchal

Raz do roku mam ochotę wyrwać się z codziennego życia i przez tydzień czasu mieć widok na Atlantyk, zwiedzać, chodzić po górach, jeść pyszne banany, popijać kiepskim winem, patrzeć na rozgwieżdżone niebo leżąc na balkonie i słuchając szumu oceanu. Kocham wyspy. Kawał serca zostawiłam na Maderze. 


W tym roku postanowiliśmy więc wrócić na naszą ukochaną wyspę wiecznej wiosny. Ile bym dała by pokazać Manu ten cudny zakątek!

Ale emocje na bok. Czas na konkrety.

Większość lotów czarterowych obowiązuje zakaz przewozu zwierząt – najzwyczajniej w świecie biurom podróży się to nie opłaca. Podobnie sprawa się ma w niektórych tanich liniach lotniczych. Te droższe pozwalają na przewóz zwierząt, ale są duże obostrzenia. Pies ważący razem z transporterem mniej niż 8 kg może być zabrany na pokład i umieszczony pod siedzeniem pasażera. Pies powyżej 8 kg musi być przewożony w specjalnym, wzmacnianym transporterze w luku bagażowym. Nie muszę Wam chyba tłumaczyć, że ciemny i słabo wentylowany luk bagażowy to nie wymarzone miejsce dla psa, tym bardziej nieprzyzwyczajonego do transportera. Lot na Maderę trwa 5 godzin. Do tego trzeba doliczyć czas załadunku i rozładunku i wyobraźcie sobie teraz, że skazałabym mojego ukochanego 12 kilogramowego psa na 7 godzin strasznego stresu, by przez 7 dni znalazł się ze mną w zupełnie nowym, nieznanym sobie miejscu, po czym kolejne 7 godzin stresu w drodze powrotnej! (Zakładając, że lot nie ma opóźnienia).

Nie rozumiem dlaczego nie można dla psa wykupić normalnie miejsca w samolocie. Jasne, że w transporterze, ale normalnie w samolocie jako pasażera. Ech!


Madera jest przecudną wyspą, gdzie temperatura przez cały rok waha się między 20 a 30 stopni. Tyle w teorii. Jeśli spojrzymy na mapę, Madera jest na wysokości Maroka, a to oznacza afrykańskie słońce. Słońce, które w godzinach 11-17 jest super jeśli siedzisz w chłodnym cieniu i popijasz Ponchę. Gorzej jeśli masz futro, a dojście do wszystkich ciekawych miejsc prowadzi po mega rozgrzanych chodnikach i ulicach. Oczywiście i tam ludzie mają psy, ale wychodzą z nimi dopiero po 18-19 lub wcześnie rano, a psy turystów wyglądały niezmiennie na zmęczone i przegrzane. Nie pomaga im też fakt, że wszędzie jest pod górę i to stromą. Takie ukształtowanie terenu wykańcza nawet miejscowych. Gdybyśmy jechali na dłużej, dajmy na to miesiąc, jest czas na aklimatyzację. Gdybyśmy mogli jechać jesienią albo zimną… Gdyby, gdyby… Manu średnio znosi upały w Polsce, tym bardziej nie chciałabym, aby coś mu się stało z powodu ostrego słońca i to na drugim końcu świata. I choć cudnie wyglądają zdjęcia piesków na plażach Chorwackich czy Greckich, nie wiem czy zabieranie ich w tak upalne miejsca, a potem jeszcze siedzenie na gorącej plaży w tłumie ludzi nie jest zwyczajnie męczeniem czworonoga.

Dolina Zakonnic

Inna rzecz, że ja nie cierpię plażowania. Lubię zwiedzać, a to z psem niestety nie zawsze jest możliwe. Muzea nie wpuszczają psów, wypożyczonym samochodem nie wolno przewozić psa, na niektóre szlaki również bez psów, bo rezerwaty. A nie po to się jedzie na wczasy, by siedzieć w hotelu lub co gorsza zostawiać psa samego w pokoju hotelowym.

Madera nie jest zatem idealnym miejscem na podróż z psem.


Pojawia się więc pytanie dlaczego nie wybraliśmy innego kierunku?

Niektórych może to zdziwi: nie ma nic złego w wakacjach bez psa. Czasem można też pomyśleć o sobie i swoich przyjemnościach, marzeniach i potrzebach. Nie trzeba rezygnować z podróży i poznawania świata, bo ma się zwierzaka. Warunek jest jeden – należy psu zapewnić dobrych, troskliwych i odpowiedzialnych opiekunów na czas naszego wyjazdu.


Co zatem porabiał Manu, gdy ja „samolubnie" zwiedzałam świat. Ano pracował! Manu został na ten tydzień z moimi rodzicami, których uwielbia. Moja Mama pracuje w biurze. Jej szefowa Pani Gosia jest cudowną i bardzo zwierzolubną osobą (ma pięknego kota o imieniu Figa), podobnie, jak i wspólniczka szefowej Pani Asia (jej kot nazywa się Mozart). Pozwoliły Pani Mamie zabierać Manusia ze sobą do pracy.


Dzięki temu Manu ani na chwilę nie musiał zostawać sam w domu. „Praca” w biurze bardzo mu się podobała. Mógł się wylegiwać do woli, a gdy tylko potrzebował spaceru czy głasków to je dostawał. Nawet z nami nie ma takiego luksusu (ech… ta nasza praca :P). Wszyscy współpracownicy Pani Mamy z miejsca pokochali Manu. Urozmaicał im czas w biurze pokazami sztuczek. Był  bardzo grzeczny. Ostatniego dnia wszyscy robili sobie pamiątkowe zdjęcia i poprosili Manulka, by ich odwiedzał.
Głaski w biurze! Pozdrawiamy Pana Tomka.

Po południu zaś Manu spędzał czas też z Panem Tatą, który jest najfajniejszym Panem Tatą, bo daje smaczne owocki i bawi się w różne szaleństwa, a nawet pozwala na cmokaski! Wieczorem zasypiał w sypialni rodziców, tak jak zawsze zasypia w naszej sypialni. Spacerował znanymi sobie ścieżkami (jesteśmy częstymi gośćmi w moim domu rodzinnym). Hasał codziennie bez smyczy. Był czesany i miał szczotkowane ząbki według instrukcji. A co najważniejsze otoczony był miłością i troską.

Drzemka po pracy.

Poranne hasanie.

Czy było tak na 100% bajecznie? No, może na 99%. Psa niestety nie da się przygotować na nasz wyjazd. Nie wytłumaczy mu się i nie nastawi. Dla niego sytuacja zaczyna się w momencie, gdy zamykają się za nami drzwi i znikamy, może na 5 minut, może tydzień, a może na zawsze? Ta świadomość była dla mnie najgorsza. Bardzo martwiłam się, jak to będzie i jak mój szkrab da sobie radę. Okazało się jednak, że martwiłam się niepotrzebnie. 

Manu po naszym wyjściu lekko zestresowany.

Gdy zawieźliśmy go do rodziców i rozłożyłam jego „bambetle” Manu się strasznie cieszył. Gdy zaś założyliśmy buty i chcieliśmy wyjść, wyszedł za nami. Powiedziałam jednak „pies zostaje”, a on posłusznie został. Gdy zamknęłam drzwi zaczęłam wylewać morze łez, a Manu popiskiwał pod drzwiami za nami.  Położył się jednak na legowisku, gdzie przygotowałam mu przesiąkniętą moim zapachem koszulkę, a następnie dostał wcześniej przygotowanego konga i uspokoił się. Następnego dnia był już grzeczny, radosny i spokojny. Bawił się i cieszył życiem.

Takie lizańce potrafią zdziałać cuda!

Czy tęsknił? Czy myślał? Nie wiem. Ale na pewno witał nas jak nasz największy wariat ever! Skakał, szalał, całował! Przyniósł zabawkę, a gdy spakowałam go znów cieszył się, że jedziemy. 


W domu pobawiliśmy się, poszaleliśmy, pomizialiśmy i Manu padł spać! 
My z wakacji wróciliśmy wypoczęci, a ja przekonałam się, że mój mały, nadmiernie przywiązany psiak, jest tak naprawdę dzielnym i dojrzałym psem, który bez „mamy” potrafi żyć.


I dobrze.

Tęskniłam za tymi tulaskami.

PS. Zostało jeszcze jedno pytanie: Dlaczego piszę o wyjeździe dopiero po, a nie przed? Ujmę to tak. Nie przyklejam kartki na drzwi, że mnie nie ma i mieszkanie jest puste przez tydzień, nie ogłaszam tego również w Internecie :)

W podróży towarzyszył mi za to pieseczek od Łapeczkowo <3