Dzisiejszy post będzie mówił o tym, że choć wakacje z psem są super, to czasem ok jest nie zabrać ze sobą psa. Wyjechałam na tydzień bez Pieska Manu. Wróciliśmy w środę.
Bardzo lubię podróżować i
zwiedzać. Przez cały rok staram się wybierać miejsca psijazne (dzięki
nawypadzpsem i dogintravel za inspirację) i zabierać ze sobą mojego psa. Niektóre
wycieczki robimy z myślą o Manu, jak wypad nad jeziorko, by poznać Piri, czy
regularne wizyty w pobliskich parkach i lasach. Manu lubi gdy się pakujemy,
gdyż wie, że bagaże i auto zawsze wiążą się z nową, ciekawą przygodą. Mamy
bardzo zwierzolubną rodzinę i znajomych, także nawet do nich jeździmy z psem.
Dlaczego zatem zdecydowaliśmy w tę podróż nie brać Manu?
Funchal
Raz do roku mam ochotę wyrwać się
z codziennego życia i przez tydzień czasu mieć widok na Atlantyk, zwiedzać, chodzić
po górach, jeść pyszne banany, popijać kiepskim winem, patrzeć na rozgwieżdżone niebo leżąc na balkonie i słuchając szumu oceanu. Kocham wyspy. Kawał
serca zostawiłam na Maderze.
W tym roku postanowiliśmy więc wrócić na naszą
ukochaną wyspę wiecznej wiosny. Ile bym dała by pokazać Manu ten cudny zakątek!
Ale emocje na bok. Czas na
konkrety.
Większość lotów czarterowych
obowiązuje zakaz przewozu zwierząt – najzwyczajniej w świecie biurom podróży
się to nie opłaca. Podobnie sprawa się ma w niektórych tanich liniach
lotniczych. Te droższe pozwalają na przewóz zwierząt, ale są duże obostrzenia.
Pies ważący razem z transporterem mniej niż 8 kg może być zabrany na pokład i
umieszczony pod siedzeniem pasażera. Pies powyżej 8 kg musi być przewożony w
specjalnym, wzmacnianym transporterze w luku bagażowym. Nie muszę Wam chyba
tłumaczyć, że ciemny i słabo wentylowany luk bagażowy to nie wymarzone miejsce
dla psa, tym bardziej nieprzyzwyczajonego do transportera. Lot na Maderę trwa 5
godzin. Do tego trzeba doliczyć czas załadunku i rozładunku i wyobraźcie sobie
teraz, że skazałabym mojego ukochanego 12 kilogramowego psa na 7 godzin strasznego stresu, by
przez 7 dni znalazł się ze mną w zupełnie nowym, nieznanym sobie miejscu, po
czym kolejne 7 godzin stresu w drodze powrotnej! (Zakładając, że lot nie ma
opóźnienia).
Nie rozumiem dlaczego nie można
dla psa wykupić normalnie miejsca w samolocie. Jasne, że w transporterze, ale
normalnie w samolocie jako pasażera. Ech!
Madera jest przecudną wyspą,
gdzie temperatura przez cały rok waha się między 20 a 30 stopni. Tyle w teorii. Jeśli spojrzymy na mapę, Madera jest na wysokości Maroka, a to oznacza
afrykańskie słońce. Słońce, które w godzinach 11-17 jest super jeśli siedzisz w
chłodnym cieniu i popijasz Ponchę. Gorzej jeśli masz futro, a dojście do wszystkich
ciekawych miejsc prowadzi po mega rozgrzanych chodnikach i ulicach. Oczywiście
i tam ludzie mają psy, ale wychodzą z nimi dopiero po 18-19 lub wcześnie rano,
a psy turystów wyglądały niezmiennie na zmęczone i przegrzane. Nie pomaga im też fakt, że wszędzie jest pod górę i to stromą. Takie ukształtowanie terenu wykańcza nawet miejscowych. Gdybyśmy jechali
na dłużej, dajmy na to miesiąc, jest czas na aklimatyzację. Gdybyśmy mogli
jechać jesienią albo zimną… Gdyby, gdyby… Manu średnio znosi upały w Polsce, tym bardziej nie chciałabym, aby coś mu się stało z powodu ostrego słońca i to na drugim
końcu świata. I choć cudnie wyglądają zdjęcia piesków na plażach Chorwackich
czy Greckich, nie wiem czy zabieranie ich w tak upalne miejsca, a potem jeszcze
siedzenie na gorącej plaży w tłumie ludzi nie jest zwyczajnie męczeniem
czworonoga.
Dolina Zakonnic
Inna rzecz, że ja nie cierpię
plażowania. Lubię zwiedzać, a to z psem niestety nie zawsze jest możliwe. Muzea
nie wpuszczają psów, wypożyczonym samochodem nie wolno przewozić psa, na
niektóre szlaki również bez psów, bo rezerwaty. A nie po to się jedzie na
wczasy, by siedzieć w hotelu lub co gorsza zostawiać psa samego w pokoju hotelowym.
Madera nie jest zatem idealnym
miejscem na podróż z psem.
Pojawia się więc pytanie
dlaczego nie wybraliśmy innego kierunku?
Niektórych może to zdziwi: nie ma nic złego w wakacjach bez psa. Czasem można też
pomyśleć o sobie i swoich przyjemnościach, marzeniach i potrzebach. Nie trzeba
rezygnować z podróży i poznawania świata, bo ma się zwierzaka. Warunek jest
jeden – należy psu zapewnić dobrych, troskliwych i odpowiedzialnych opiekunów
na czas naszego wyjazdu.
Co zatem porabiał Manu, gdy ja „samolubnie"
zwiedzałam świat. Ano pracował! Manu został na ten tydzień z moimi rodzicami,
których uwielbia. Moja Mama pracuje w biurze. Jej szefowa Pani Gosia jest cudowną i bardzo
zwierzolubną osobą (ma pięknego kota o imieniu Figa), podobnie, jak i wspólniczka szefowej Pani Asia (jej kot nazywa się Mozart). Pozwoliły Pani Mamie
zabierać Manusia ze sobą do pracy.
Dzięki temu Manu ani na chwilę nie musiał
zostawać sam w domu. „Praca” w biurze bardzo mu się podobała. Mógł się
wylegiwać do woli, a gdy tylko potrzebował spaceru czy głasków to je dostawał. Nawet
z nami nie ma takiego luksusu (ech… ta nasza praca :P). Wszyscy współpracownicy
Pani Mamy z miejsca pokochali Manu. Urozmaicał im czas w biurze pokazami sztuczek. Był bardzo grzeczny.
Ostatniego dnia wszyscy robili sobie pamiątkowe zdjęcia i poprosili Manulka, by
ich odwiedzał.
Głaski w biurze! Pozdrawiamy Pana Tomka.
Po południu zaś Manu spędzał czas też z
Panem Tatą, który jest najfajniejszym Panem Tatą, bo daje smaczne owocki
i bawi się w różne szaleństwa, a nawet pozwala na cmokaski! Wieczorem zasypiał
w sypialni rodziców, tak jak zawsze zasypia w naszej sypialni. Spacerował
znanymi sobie ścieżkami (jesteśmy częstymi gośćmi w moim domu rodzinnym). Hasał
codziennie bez smyczy. Był czesany i miał szczotkowane ząbki według instrukcji.
A co najważniejsze otoczony był miłością i troską.
Drzemka po pracy.
Poranne hasanie.
Czy było tak na 100% bajecznie?
No, może na 99%. Psa niestety nie da się przygotować na nasz wyjazd. Nie
wytłumaczy mu się i nie nastawi. Dla niego sytuacja zaczyna się w momencie, gdy
zamykają się za nami drzwi i znikamy, może na 5 minut, może tydzień, a może na
zawsze? Ta świadomość była dla mnie najgorsza. Bardzo martwiłam się, jak to
będzie i jak mój szkrab da sobie radę. Okazało się jednak, że martwiłam się
niepotrzebnie.
Manu po naszym wyjściu lekko zestresowany.
Gdy zawieźliśmy go do rodziców i rozłożyłam jego „bambetle” Manu
się strasznie cieszył. Gdy zaś założyliśmy buty i chcieliśmy wyjść, wyszedł za
nami. Powiedziałam jednak „pies zostaje”, a on posłusznie został. Gdy zamknęłam
drzwi zaczęłam wylewać morze łez, a Manu popiskiwał pod drzwiami za nami. Położył się jednak na legowisku, gdzie przygotowałam mu przesiąkniętą moim zapachem koszulkę, a następnie dostał wcześniej przygotowanego konga i uspokoił się.
Następnego dnia był już grzeczny, radosny i spokojny. Bawił się i cieszył życiem.
Takie lizańce potrafią zdziałać cuda!
Czy tęsknił? Czy myślał? Nie
wiem. Ale na pewno witał nas jak nasz największy wariat ever! Skakał, szalał,
całował! Przyniósł zabawkę, a gdy spakowałam go znów cieszył się, że jedziemy.
W domu pobawiliśmy się, poszaleliśmy, pomizialiśmy i Manu padł spać!
My z
wakacji wróciliśmy wypoczęci, a ja przekonałam się, że mój mały, nadmiernie
przywiązany psiak, jest tak naprawdę dzielnym i dojrzałym psem, który bez „mamy” potrafi
żyć.
I dobrze.
Tęskniłam za tymi tulaskami.
PS. Zostało jeszcze jedno pytanie: Dlaczego piszę o wyjeździe dopiero po, a nie przed? Ujmę to tak. Nie przyklejam kartki na drzwi, że mnie nie ma i mieszkanie jest puste przez tydzień, nie ogłaszam tego również w Internecie :)
W podróży towarzyszył mi za to pieseczek od Łapeczkowo <3